Jolanta Fedak, minister pracy i polityki społecznej, jest czarodziejką. Za pomocą biurokratycznego zaklęcia chce sprawić, by Polacy zarabiali więcej. Biorąc pod uwagę wyborczą retorykę PO wypadałoby wykrzyknąć: "Cudownie!". Tylko czy zaklęcie zadziała?
O co chodzi? Jolanta Fedak chce podnieść płacę minimalną, czyli pensję poniżej której nie wolno zatrudniać pracowników, do poziomu 1500 zł brutto. Obecnie stawka minimalna wynosi 1386 zł. Niestety, myli się ten, kto sądzi, że z pomocą rządowych dekretów można sterować płacami w gospodarce i poprawiać byt tych najbiedniejszych. Z ich pomocą można tylko gospodarkę zrujnować. Płaca minimalna, która ma na celu zapewnienie zatrudnionym życiowego minimum, tak naprawdę szkodzi im i to w najgorszy możliwy sposób – niszcząc miejsca pracy. Wyjaśnienie jest bardzo proste.
Praca jest towarem i jak każdy towar ma swoją cenę. Cenę pracy ustala rynek. Na przykład to, ile płaci się malarzom zależy przede wszystkim od tego, ilu jest wykwalifikowanych malarzy i jakie jest zapotrzebowanie konsumentów na usługi malarskie. W pewnych i bardzo niesprzyjających warunkach może być nawet tak, że zapotrzebowanie na usługi malarskie jest bliskie zeru. Wtedy cena pracy malarza będzie niska, a z nią – jego płaca. To jest ryzyko w każdym z możliwych zawodów. Co się dzieje, gdy wkracza rząd i, chcąc zapobiec temu ryzyku, dyktuje firmom, ile mają płacić swoim pracownikom?
Przedsiębiorstwo postawione w sytuacji, gdy musi płacić pracownikom więcej niż wynosi rynkowa cena pracy, zaczyna pracowników zwalniać. Musi po prostu uniknąć strat, a w efekcie – bankructwa. Z marzeniami o pracy mogą się pożegnać również ci, co oferowali pracę wartą mniej niż ustawowa płaca minimalna. Nikt ich nie zatrudni, chyba że na czarno.
Szkodliwość płacy minimalnej to coś, czego w środowisku ekonomistów nikt nie kwestionuje. Jak to ujął James Buchanan, laureat Nagrody Nobla z ekonomii, "jeśli zakwestionujemy wpływ płacy minimalnej na zmniejszenie ilości miejsc pracy, zaprzeczymy, że ekonomia ma w swoje jakąkolwiek naukowo istotną treść". Wniosek? Nasza ministerialna czarodziejka powinna udać się na ekonomiczne korepetycje.
Chyba, że Pani Minister Fedak działanie gospodarki wyobraża sobie następująco. Mamy lud pracy, czyli proletariat i mamy kapitalistów, czyli wyzyskiwaczy. Proletariat haruje, a nieroby wyzyskiwacze spijają śmietankę z tej harówki, robotnikom zostawiając marne grosze ledwo wystarczające na przeżycie. Gdyby tak wyglądała gospodarka, urzędowy dekret podnoszący płace byłby całkiem na miejscu. Kapitalistyczne grubasy być może schudłyby, ale reszta, a więc większość, miałaby się lepiej. Tyle, że taki świat funkcjonuje jedynie w "Kapitale" Karola Marksa. Magicznej księdze, z której Jolanta Fedak zapewne czerpie magiczne formułki.
Praca jest towarem i jak każdy towar ma swoją cenę. Cenę pracy ustala rynek. Na przykład to, ile płaci się malarzom zależy przede wszystkim od tego, ilu jest wykwalifikowanych malarzy i jakie jest zapotrzebowanie konsumentów na usługi malarskie. W pewnych i bardzo niesprzyjających warunkach może być nawet tak, że zapotrzebowanie na usługi malarskie jest bliskie zeru. Wtedy cena pracy malarza będzie niska, a z nią – jego płaca. To jest ryzyko w każdym z możliwych zawodów. Co się dzieje, gdy wkracza rząd i, chcąc zapobiec temu ryzyku, dyktuje firmom, ile mają płacić swoim pracownikom?
Przedsiębiorstwo postawione w sytuacji, gdy musi płacić pracownikom więcej niż wynosi rynkowa cena pracy, zaczyna pracowników zwalniać. Musi po prostu uniknąć strat, a w efekcie – bankructwa. Z marzeniami o pracy mogą się pożegnać również ci, co oferowali pracę wartą mniej niż ustawowa płaca minimalna. Nikt ich nie zatrudni, chyba że na czarno.
Szkodliwość płacy minimalnej to coś, czego w środowisku ekonomistów nikt nie kwestionuje. Jak to ujął James Buchanan, laureat Nagrody Nobla z ekonomii, "jeśli zakwestionujemy wpływ płacy minimalnej na zmniejszenie ilości miejsc pracy, zaprzeczymy, że ekonomia ma w swoje jakąkolwiek naukowo istotną treść". Wniosek? Nasza ministerialna czarodziejka powinna udać się na ekonomiczne korepetycje.
Chyba, że Pani Minister Fedak działanie gospodarki wyobraża sobie następująco. Mamy lud pracy, czyli proletariat i mamy kapitalistów, czyli wyzyskiwaczy. Proletariat haruje, a nieroby wyzyskiwacze spijają śmietankę z tej harówki, robotnikom zostawiając marne grosze ledwo wystarczające na przeżycie. Gdyby tak wyglądała gospodarka, urzędowy dekret podnoszący płace byłby całkiem na miejscu. Kapitalistyczne grubasy być może schudłyby, ale reszta, a więc większość, miałaby się lepiej. Tyle, że taki świat funkcjonuje jedynie w "Kapitale" Karola Marksa. Magicznej księdze, z której Jolanta Fedak zapewne czerpie magiczne formułki.