"Czy brak płynności to przywłaszczenie?"
Obrońcy Mariusza B. i Magdaleny T. przekonywali sąd, że nie może być mowy o przywłaszczeniu pieniędzy. W ich ocenie bowiem, po wpłaceniu w punkcie kasowym, pieniądze stawały się własnością spółki, która "mogła pieniędzmi dysponować tak, by finalnie rachunek się zgadzał". Według nich, mogła je wykorzystywać na swoje cele, miała więc prawo np. inwestować w sieć punktów kasowych. Dlatego, jak mówił jeden z adwokatów, można mówić jedynie o niegospodarności w spółce. - Czy niezachowanie płynności finansowej to już przywłaszczenie? - pytał drugi z adwokatów.
Adwokaci zwracali też uwagę, że "Grosik" zaczął działalność po rozstaniu z dwoma innymi wspólnikami, którzy zaczęli konkurencyjną działalność. Doszło też do zablokowania przez nich na koncie ponad 800 tys. zł (potem sąd orzekł, że część tej kwoty należy się dawnym wspólnikom).
Oskarżeni w ostatnim słowie prosili sąd o uniewinnienie od głównego zarzutu. Mariusz B., który był prezesem "Grosika", mówił, że za wszelką cenę starał się ratować spółkę, ale miał za małe własne środki finansowe, a także - jak mówił - przeciwko sobie działalność wspólników.
Kilka tysięcy pokrzywdzonych
Nieistniejący już "Grosik" był typowym pośrednikiem finansowym. Ponieważ pobierał niskie opłaty, wiele osób przez niego regulowało swoje rachunki, np. płaciło czynsz, rachunki za prąd, gaz itp. Śledczy wyliczyli, że od grudnia 2004 do września 2005 roku agencja działała na szkodę co najmniej ponad 8,3 tys. osób fizycznych i szeregu firm, których zlecenia przelewów pieniędzy przyjęła, ale nie zrealizowała. Osoby pokrzywdzone z listy prokuratury straciły od kilkudziesięciu złotych do kilku tysięcy złotych (nie licząc odsetek).
Według aktu oskarżenia, członkowie zarządu spółki Mariusz B. i Magdalena T., "działając wspólnie i w porozumieniu", by osiągnąć korzyść majątkową, przywłaszczyli nie tylko pieniądze klientów, ale także prowizję od utargów należną franczyzobiorcom (tu kwota straty została wyliczona na nie mniej niż 70 tys. zł). Sprawa "Grosika" była jednym z najdłużej prowadzonych śledztw białostockiej prokuratury; trwało kilka lat, bo było wielu pokrzywdzonych, z których duża część sama zgłosiła się na policję. Konieczne też było wykonanie ekspertyz finansowych.
zew, PAP