Jest mi niezwykle trudno pisać ten tekst, gdyż w wojnie nigdy nie chodzi o dobro lub zło. Z definicji jest ona zawsze czymś złym, czymś niezwykle osobistym i emocjonalnym. Niemniej jednak faktem jest, że w naszych prognozach makroekonomicznych musimy uwzględnić ryzyko, jakie niosą ze sobą konflikty, gdyż przybierają one na sile, pociągając za sobą również coraz większą liczbę ofiar. Nie będę usprawiedliwiał nikogo, żadnej ze stron zaangażowanych obecnie w walkę – dostałem gorzką nauczkę, gdy popierałem obalenie Saddama Husajna, by następnie przekonać się, że jego następcy są równie źli.
Najprostszym sposobem zmierzenia ryzyka geopolitycznego jest przyjrzenie się cenom energii. Dla makroekonomisty energia jest wszystkim, gdyż w gospodarce wysoka jej cena stanowi swoisty podatek, a niska – dyskonto. Wysokie zużycie energii sprawia, że czynnik ten staje się niezwykle ważną częścią każdej prognozy, jednak założenia z nim związane są często egzogeniczne (dane z zewnątrz). Pomyślcie tylko – wszystko, co zrobiliście dziś rano, wiązało się z zużyciem energii: obudził was budzik w smartfonie (który w nocy się ładował), zrobiliście sobie poranną kawę, dolaliście do niej zimnego mleka z lodówki, wzięliście prysznic, przyjechaliście samochodem do pracy, by wreszcie wejść do klimatyzowanego biura. Tak samo reszta dnia będzie jednym wielkim zużywaniem energii. Światowe zasoby energetyczne w większości pochodzą z regionów o chwiejnej sytuacji politycznej lub niewystarczającym poziomie rozwoju, przez co powstaje realne ryzyko zakłóceń w dostawach. Właśnie z tego wynika wyraźne, mierzalne ryzyko.
WOJNA JEST ZŁEM
Patrząc na ceny ropy WTI, to od 15 lipca „premia z tytułu wojny” albo bardziej neutralnie „premia z tytułu zakłóceń” wzrosła o dwa dolary – konsumenci na świecie płacą teraz dwa dolary więcej za każdą baryłkę ropy WTI. Ogólnie rzecz biorąc, na rynek tego surowca oddziałuje wiele czynników, ale cena energii nadal jest tym jedynym komponentem, co do którego musimy wiedzieć, że jest stabilny, a najlepiej, że maleje. Ogólne skutki wojny są zwykle negatywne – i to pomimo tak wychwalanej analizy, jakoby to druga wojna światowa powstrzymała recesję. Proponuję pomyśleć o latach 70. XX w., które stanowią może lepszą i bardziej odpowiednią analogię do dzisiejszych problemów w Strefie Gazy, w Iraku, Rosji/na Ukrainie, Libii i Syrii. Wielu będzie twierdzić, że tym razem jest inaczej, że w tamtych czasach byliśmy zbyt zależni od Bliskiego Wschodu. To nie ulega wątpliwości, ale ceny kształtowały się wówczas między zaledwie 10 a 25 dolarów za baryłkę! A teraz już mniej więcej od 2007 r. żyjemy z ceną ropy wyższą niż 100 dolarów. Surowiec ten jest obecnie cztery razy droższy niż w latach 70., zdominowanych przez inflację, kiedy to porzucono porządek ustanowiony w Bretton Woods, a banki centralne zaczęły sterować dynamiką wzrostu cen.
Nie, sygnał z rynku energetycznego dotyczący popytu na energię oraz ryzyka związanego z uzyskaniem odpowiedniej jej ilości jest wyraźny: przygotujcie się na mniejszy wzrost, większą niepewność i większe ryzyko geopolityczne. Na rynku jednak nadal panuje spokój: sytuacja w Izraelu zostanie opanowana za kilka tygodni, a nieporozumienie między Rosją i Ukrainą rozwiązane – wyraźnie widać, że nikt nie dopuszcza wystąpienia tzw. czarnych łabędzi. Rynek w „doskonały" sposób informuje nas o aktualnej sytuacji, zerowe stopy procentowe są dla nas wybawieniem i wmówiono nam przekonanie, że realny świat już nie ma znaczenia. Bezrobocie, nierówności społeczne, wojny, zabijanie niewinnych i telewizyjne obrazy ludzi walczących o przeżycie kolejnego dnia są nieistotne. Tyle tylko by gospodarka światowa dalej się rozwijała, musimy nadal mieć wzrost także w Afryce, na Bliskim Wschodzie i w Europie Wschodniej. Musimy pogodzić się z tym, że świat jest obecnie naprawdę globalny. Uśmiechaliśmy się, gdy dzięki globalizacji spadały ceny, a nasze firmy więcej zarabiały. Teraz jednak eskalacja wojen jest odzwierciedleniem świata, w którym wzrost jest niewielki, energia droga i coraz trudniejsza do pozyskania, a my zatoczyliśmy pełne koło pod względem interwencyjnej polityki makro.
Eskalacja zamętu na świecie jeszcze odegra swoją rolę na rynku, ale ostrzegam: wszystko, co ma związek z gospodarką, reaguje z opóźnieniem dziewięciu do dwunastu miesięcy. Akcja równa się reakcja – jeśli obecny stan pogotowia utrzyma się przez lato, możemy się założyć, że wyższe ceny energii poważnie wpłyną nie tylko na światowy wzrost, ale także na rynki. Pamiętajmy jednak, że prawdziwymi przegranymi są poszczególne rodziny, które tracą swoich bliskich. Nie ma nic, co by było warte zabijania, za to jest wiele spraw, o które warto walczyć.
Autor jest głównym analitykiem Saxo Banku
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.