Taktyka prowadzenia wszelkiego rodzaju utarczek i wojen jest zasadniczo bardzo podobna. Wielu z nas nauczyło się pewnie już w przedszkolu, że najlepiej jest uderzyć czymś twardym i możliwie słabo unerwionym, na przykład kolanem, w miejsce miękkie i wrażliwe. Zasada obowiązuje w szkolnych bójkach, ale także na wojnie. Nie inaczej jest w wojnach gospodarczych, których kolejne odsłony obserwujemy. Chodzi o to, by zadać jak najboleśniejszy cios, samemu tracąc przy tym jak najmniej. Wbrew temu bowiem, co w propagandowym zacięciu mówią politycy, wojna gospodarcza oznacza zawsze straty dla obu stron.
Starcia gospodarcze krajów można zasadniczo podzielić na dwa rodzaje. Pierwszy rodzaj to próba poprawienia swojej sytuacji kosztem innych krajów. Oczywiście nie za pomocą reform i poprawy warunków konkurencyjnych, ale dzięki brudnym sztuczkom. Potocznie jest ona określana terminem „Beggar thy neighbour”, co w wolnym tłumaczeniu znaczy „ograb sąsiada”. Drugi rodzaj zaś to nie tyle próba poprawy własnej sytuacji, ile chęć czystej destrukcji przeciwnika. Celem jest tu albo ograniczenie jego potencjału ekonomicznego, a co za tym często idzie militarnego, lub przekonanie go do zmiany swojej polityki.
KOPERNIK DLA EKONOMII
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.