Niszczejące, opuszczone domy, wysokie bezrobocie i pozamykane fabryki. Takie obrazki jeszcze nie dawno można było oglądać na filmach z amerykańskiego Detroit. Miasto, które wzrosło na fali dynamicznego rozwoju przemysłu motoryzacyjnego, po kryzysie z 2008 roku zaczęło gwałtownie podupadać. Eksperci twierdzą, że podobny los może czekać francuską Tuluzę.
Uzależnieni od Airbusa
Czwarte co do wielkości miasto Francji, swoją gospodarczą potęgę opiera na pobliskiej fabryce Airbusa, drugiej największego producenta samolotów cywilnych na świecie. Szczególnie w ostatnim czasie, firma święciła ogromne triumfy sprzedażowe, głównie ze względu na problemy Boeinga. Szacuje się, że w rejonie miasta, aż 40 tys. miejsc pracy jest powiązanych z działaniem fabryki (nie wliczając pracowników Airbusa).
Wśród biznesów, które są zależne od zamówień od producenta samolotów, jest m.in. firma Gillis Aerospace, która produkuje śruby wykorzystywane w przemyśle lotniczym. Władze firmy zainwestowały ostatnio ponad 800 tys. euro w nową linię produkcyjną, gdyż firma nie był w stanie nadążyć za popytem na podzespoły, które zamawiał Airbus. Ze względu na pandemię COVID-19 i nagłe załamanie w branży lotniczej, sytuacja diametralnie się zmieniła. Eksperci twierdzą, że miasto zbudowane w oparciu o jedną branżę przemysłu, może niedługo doświadczyć "syndromu Detroit". Ze względu na załamanie przemysłu motoryzacyjnego, populacja Detroit spadła do 700 tys. mieszkańców, czyli zaledwie połowy, która zamieszkiwała miasto w 1950 roku. Znacząco wzrosła także liczba osób żyjących poniżej progu ubóstwa.
Czytaj też:
Airbus zmienia plany przez COVID-19. Nie będzie nowej linii produkcyjnej