Unijni inspektorzy sprawdzili polskie ubojnie. Jakie mieli zastrzeżenia?

Unijni inspektorzy sprawdzili polskie ubojnie. Jakie mieli zastrzeżenia?

Ubojnia, zdjęcie ilustracyjne
Ubojnia, zdjęcie ilustracyjne Źródło: Pixabay / Jai79
Kontrolerzy z Komisji Europejskiej przez cały ubiegły tydzień sprawdzali polskie ubojnie. Wprawdzie oficjalny raport z inspekcji nie jest jeszcze gotowy, ale dziennikarze RMF FM uzyskali informacje o zastrzeżeniach, jakie mieli unijni urzędnicy.

W poniedziałek 4 lutego rozpoczął się audyt kontrolerów z  w Głównym Inspektoracie Weterynarii. W kolejnych dniach ruszyli oni w teren. Kontrole odbywały się w wojewódzkich oraz powiatowych inspektoratach weterynarii i trwały do 8 lutego. Jeszcze przed przyjazdem inspektorów jeden z ekspertów przekazał, że kontrolerzy mają sprawdzić, czy nasze władze zareagowały na czas w kwestii nielegalnego uboju chorych krów. Mieli także przeanalizować dokumentację i sprawdzić, czy podejmowane działania były legalne w świetle unijnych przepisów.

Jak donosi RMF FM, jednym z głównych zastrzeżeń kontrolerów z KE była „niespójność funkcjonowania systemu identyfikacji i rejestracji zwierząt”. Inspektorzy ustalili także, że nie do końca wiadomo, co w Polsce dzieje się z zabitymi zwierzętami gospodarskimi. Nie jest jasne, czy część zarejestrowanych zwierząt została zutylizowana lub padła, czy może zabito ją na użytek własny. Co więcej, kontrolerzy dotarli do wielu przypadków, gdzie nie zgadzały się liczby w bazach danych oraz odnotowano braki w dokumentacji, co może świadczyć o istnieniu szarej strefy w tej dziedzinie. Raport z kontroli ma być gotowy za 10 dni.

Szokujące wyniki dziennikarskiego śledztwa w ubojni

W polskich rzeźniach od lat na masową skalę zabija się chore krowy. Jedząc ich mięso narażamy zdrowie i życie. W branży o tym procederze wiedzą wszyscy, ale liczy się tylko biznes. Bardzo opłacalny biznes. Pokazali to w swoim śledztwie dziennikarze „Superwizjera”.

Jeden z nich zatrudnił się w ubojni, do której trafiało chore bydło. – Bardzo dużo jest zakładów, które się specjalizują tylko w leżącym bydle, bo to jest największy biznes – wyjaśnia. Jeden z zakładów, o których mówi informator, to ubojnia, jakich wiele w całej Polsce. Połączona jest z zakładem przetwórstwa mięsa i wędlin. Rodzinna firma zatrudnia kilkudziesięciu pracowników. Według informacji „Superwizjera” ten typowy zakład w nocy zamienia się w rzeźnię chorych krów. (…) By przeniknąć do wnętrza firmy, dziennikarze użyli fortelu. Jeden z nich poszedł na rozmowę o pracę do ubojni, wcielając się w rolę poszukującego pracy rzeźnika. Pracę rozpoczął już następnego dnia rano.

Nowego pracownika początkowo skierowano na linię rozbioru mięsa, gdzie nie miał do czynienia z zabijaniem krów. O tym, co dzieje się w firmie w nocy, świadczyły jednak cuchnące i sine połacie wołowiny pozostawione przez brygadę zajmującą się ubojem. Mężczyzna, który instruował dziennikarza „Superwizjera”, kazał mu „czyścić wszystkie farfocle”. – Ma to wyglądać – mówił. Z niektórych tusz usunięto znaczną część mięsa. Dlaczego? Mogło to wskazywać na usuwanie ropieni i innych chorych tkanek. Jedna z pracownic na uwagę, że tusze są jakieś dziwne odpowiada: coś takiego to więcej idzie na kebaba. – Dlatego ja nieraz powiedziałam: K***a, kebaba już nie – dodała.

Inny z pracowników pokazywał mięso z „leżącego” bydła. – Po porodzie na przykład, wiesz, albo nogę złamała. Złamie nogę, to ci już się nie nadaje do chowu, nie? A musisz ją opie****ić, bo co z nią zrobisz? Ale już handlarze dają taniej, bo jest uszkodzona. Dla siebie tego nie biję, bo nie nadaje się. Ale dla zakładu normalnie. Tak, dla zakładu to same pieniądze są – mówi pracownik. – Coś w szynce miała, jakiś ropień, nie ropień, bo wycięte jest. Dzisiaj to takich nie ma, mało jest. A nieraz jest dużo – dodaje wskazując na jedną z krów.

Czytaj też:
Dziś przesłuchanie Birgfellnera. Dubois: Mam olbrzymią wątpliwość, czy nie będzie prób nacisku w tej sprawie