Finał kampanii prezydenckiej w USA zbliża się wielkimi krokami. Najprawdopodobniej jutro rano polskiego czasu dowiemy się czy 47. prezydentem zostanie dotychczasowa wiceprezydent Kamala Harris, czy też do Białego Domu po czterech latach wróci Donald Trump. Kampania w Stanach Zjednoczonych trwa wyjątkowo długo (poprzedzają ją prawybory) i jest wyjątkowo droga. Aby myśleć o zwycięstwie, trzeba zgromadzić potężne zasoby. Przekonał się o tym chociażby były i być może kolejny prezydent z ramienia republikanów.
Wybory prezydenckie w USA. Ile pieniędzy zebrali Trump i Biden?
Gdy w 2016 roku Donald Trump po raz pierwszy wygrał wybory, kończył kampanię zebrawszy 533 mln dolarów. Z danych organizacji Open Secrets (dokumentuje darowizny na kampanie wyborcze w USA), które przytacza Bankier.pl wynika, że jego rywalka Hilary Clinton zebrała 976 mln dolarów. Jak widać niemal dwukrotnie wyższa kwota nie wystarczyła, by była pierwsza dama wróciła do Białego Domu.
Zorganizowana cztery lata później kampania była najdroższym wyścigiem wyborczym w historii USA. Partie polityczne wydały wówczas łącznie 14,4 mld dolarów z czego 5,7 mld dolarów przeznaczono na wybory prezydenckie, a pozostałe 8,7 mld dolarów wydali kandydaci walczący o miejsca w Kongresie. Późniejszy triumfator tamtych wyborów Joe Biden stał się pierwszym kandydatem na prezydenta USA, który zebrał od darczyńców na swoje nazwisko więcej niż 1 mld dolarów. Ubiegający się o reelekcję Donald Trump zgromadził wtedy 774 mln dolarów, czyli o ponad 240 milionów więcej niż przy pierwszej kampanii. Jak wiemy, większe fundusze nie przyniosły mu tym razem sukcesu.
Trump był jednak w tej szczęśliwej sytuacji, że – cokolwiek o nim nie sądzić – zapisał się w historii, jako 45. prezydent USA. W gorszej sytuacji są kandydaci, którzy przeznaczyli gigantyczne pieniądze na kampanię, a następnie musieli znieść gorycz porażki, jak choćby wspomniana Hilary Clinton.
38. prezydent USA nie wydał ani dolara
Prawdziwym szczęściarzem pod tym względem był natomiast Gerald Ford, prezydent USA w latach 1974-1977, który stał się gospodarzem Białego Domu nie wydając ani dolara w kampanii, bo w kampanii... w ogóle nie uczestniczył. Przypomnijmy, że latem 1974 roku ówczesny wiceprezydent został 38. prezydentem USA po rezygnacji Richarda Nixona (odszedł w atmosferze skandalu po wybuchu tzw. afery Watergate). Sytuacja Forda była o tyle wyjątkowa, że kandydaci na wiceprezydentów również walczą w kampanii wyborczej, ale gdy w 1972 roku Nixon ubiegał się o reelekcję, kandydatem na wiceprezydenta pozostawał jego dotychczasowy zastępca Spiro Agnew. Ostatecznie jednak kilka miesięcy po starcie drugiej kadencji Nixona Agnew został zmuszony do rezygnacji z urzędu, gdy śledztwo Departamentu Sprawiedliwości ujawniło dowody korupcji z okresu jego urzędowania, jako gubernatora stanu Maryland. Oskarżano go także o korupcję w okresie piastowania wiceprezydentury.
Pieniądze na kampanię w USA pochodzą od indywidualnych ofiarodawców i tzw. PACs (Political action committee), których zadaniem jest zebranie dla republikanów i demokratów odpowiednich funduszy. PACs to komitety polityczne utworzone i zarządzane przez korporacje, związki zawodowe, organizacje członkowskie lub stowarzyszenia branżowe. Jest to grupa, która wydaje pieniądze na wybory, ale nie jest kierowana przez partię ani pojedynczego kandydata.
Czytaj też:
„Śmieciarka Trumpa”. Polityk odpowiedział na gafę BidenaCzytaj też:
Robi za darmo to, na czym inni zarabiają krocie. Były prezydent USA kończy 100 lat