Aeroflot ma kolejny problem do rozwiązania. Nie dość, że rosyjskie państwowe linie lotnicze mogą obecnie latać tylko po niebie nad Rosją i Białorusią, to dodatkowo, straciły blisko 10 proc. swojej floty. Okazuje się bowiem, że samoloty nie zdążyły wystartować z lotnisk w krajach, które nałożyły sankcje w odpowiedzi na inwazję na Ukrainę.
Aeroflot z kolejnymi problemami
Kłopoty Aeroflotu zaczęły się niedługo po decyzji Władimira Putina o zbrodniczej inwazji na Ukrainę. Rosyjskie linie lotnicze były jednym z pierwszych podmiotów, które znalazły się na liście sankcji, które stopniowo nakładały kraje Zachodu. Zaczęło się od blokady przestrzeni powietrznej dla rosyjskich samolotów w kilku krajach. W pierwszych tygodniach wojny na podobny ruch zdecydowała się większość cywilizowanych krajów świata. Aeroflot w odpowiedzi zawiesił wszystkie połączenia i przeszedł na obsługę lotów wyłącznie na terenie Rosji i Białorusi.
Kolejny kłopot pojawił się, gdy okazało się, że duża część samolotów należących do rosyjskich linii lotniczych jest leasingowana. Firmy udzielające umów postanowiły je w ramach sankcji wypowiedzieć, a część z nich po prostu się zakończyła i nie została przedłużona. Z wyliczeń ekspertów wynika, że ponad połowa floty Aeroflotu jest wyleasingowana przez firmy spoza Rosji. Samoloty, które po rozpoczęciu wojny znajdowały się na terenie Rosji, zostały skonfiskowane na podstawie specjalnego dekretu Władimira Putina.
Samoloty Aeroflotu się rozpadną
Rosja jednak nie nacieszy się długo skradzionymi samolotami. Airbus i Boeing, czyli producenci tych maszyn nie chcą współpracować z Aeroflotem. Samoloty nie będą więc miały dostępu do części zapasowych. Prędzej czy później okaże się więc, że latanie nimi jest bardzo niebezpieczne, bądź też zupełnie niemożliwe.
Czytaj też:
Jest zgoda Unii Europejskiej na embargo na rosyjski węgiel