Rosja po kolei odcina kolejnych europejskich odbiorców od swojego gazu. O ile zakręcenie kurka Polsce pod koniec kwietnia nikogo specjalnie nie zdziwiło – taka kara dla kraju, który zbyt chętnie oferuje pomoc Ukraińcom i krytykuje Putina (choć oficjalnym powodem była odmowa płacenia za gaz w rublach), to już wstrzymanie dostaw dla Niemiec, które zawsze były bliskim partnerem Rosji i stopują Unię Europejską przed nakładaniem kolejnych sankcji – było niepojęte. A jednak. Od kilku dni tylko śladowe ilości gazu dostarczana są gazociągiem Nord Stream (20 proc. możliwości). 31 sierpnia Gazprom przestał pompować gaz rurociągiem Nord Stream 1. Jak twierdzi rosyjski koncern, gazociąg wyłączono z powodu usterki technicznej.
Kłamstwa na temat „usterki” gazociągu Nord Stream
„Problemy z dostawami gazu przez Nord Stream będą się utrzymywać do czasu zniesienia sankcji" – powiedział w poniedziałek rzecznik prezydenta Władimira Putina Dmitrij Pieskow. Ustawił narrację w ten sposób, by wzbudzić poczucie winy w Unii Europejskiej: nałożyliście sankcje, nie mamy odstępu do nowoczesnych technologii, więc nie naprawimy usterki, zapomnijcie o gazie.
„Problemy z pompowaniem gazu powstały z powodu sankcji nałożonych na nasz kraj i szereg firm przez państwa zachodnie, w tym Niemcy i Wielką Brytanię. Nie ma innych powodów, które prowadziłyby do problemów z dostarczaniem gazu” – powiedział dziennikarzom.
Czytaj też:
Gazprom zabrał głos ws. usterki Nord Stream 1. „To ich powinniście pytać o wznowienie dostaw”
Zwiększone dostawy gazu do Chin mają swoje granice
Rosja na własne życzenie nie dostarcza gazu Europie. Gazprom chwali się, że dzięki temu może rozwinąć współpracę z innymi perspektywicznymi klientami, przede wszystkim Chinami. W ciągu ośmiu miesięcy tego roku spółka zwiększyła dostawy gazu do Chin o 60 procent, a w niektóre dni dostarcza nawet więcej gazu niż zostało zakontraktowane. Chiny nie zastąpią jednak rynku europejskiego, bo brakuje infrastruktury przesyłowej. Wprawdzie Rosja jest gotowa ją wybudować, ale to będzie wymagało czasu.
Każdego dnia Rosjanie spalają gaz za co najmniej 10 mln dolarów
Mając za dużo gazu, którego nie chce sprzedać na zachód, może go tylko niszczyć. To brzmi jak ponury żart, ale to prawda: tylko jedna tłocznia skroplonego gazu ziemnego dla gazociągu Nord Stream 1, zlokalizowana na północny zachód od Petersburga tuż przy granicy z Norwegią, bezproduktywnie spala każdego dnia około 4,34 mln metrów sześciennych gazu. Jak wynika z wyliczeń Rystad Energy przytaczanych przez BBC, to koszt około 10 mln dol. dziennie. W skali miesiąca to już około 300 mln dol. Pisze o tym serwis money.pl.
Europa nerwowo magazynuje gaz, ogłasza podwyżki, ludzie boją się, że zimą będą marzli, przedsiębiorcy wstrzymują działalność – a Władimir Putin ma poczucie wykonanego działania, bo uzyskał to, czego chciał. Zaszantażował Europę i teraz czeka, kiedy unijni politycy przepowsza za swoje „butne” zachowanie, cofną sankcje i przede wszystkim przestaną wtrącać się do sytuacji na Ukrainie.
– Rosja już dusi się własnym gazem – wprost przyznaje w rozmowie z money.pl dr Przemysław Zaleski, ekspert z Fundacji Pułaskiego. – W przypadku Rosji ekonomiczny rachunek już dawno przestał odgrywać znaczenie.
Ograniczenie wydobycia może kosztować więcej niż bezsensowne spalanie gazu
Gazprom chwali się, że na koniec sierpnia ilość gazu wpompowanego do podziemnych magazynów sięgnęła 91,4 proc. Wiele państw europejskich może pogratulować takich zapasów, ale nadmiar stanowi dla Rosji problem, bo nie gdzie magazynować gazu, który w normalnych warunkach sprzedawałaby Europie. Stąd konieczność bezsensownego spalania go.
– Gazprom, nie będąc w stanie zmagazynować gazu, zmuszony jest go bezproduktywnie spalać, a płomień nad tłocznią Portowaja w okolicy Sankt Petersburga jest widoczny nawet z kosmosu (NASA FIRMS). To olbrzymie marnotrawstwo zasobów i niepotrzebne koszty klimatyczne. Te działania wskazują na desperację Federacji Rosyjskiej – powiedział dr Kamil Lipiński z Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
Ktoś powie, że w tej sytuacji rozsądne byłoby ograniczenie wydobycia gazu, z którym nie ma co robić. W tym przypadku nie jest to jednak wyjście, gdyż maszyneria i cała infrastruktura gazowa są na tyle stare, że zaprogramowano je pod nieustanne wydobycie. Wstrzymanie pracy (i wznowienie jej w przyszłości) oznaczałoby paradoksalnie większe koszty niż spalanie gazu.
Czytaj też:
Gazprom nie potrzebuje Europy. Znalazł innego klienta na swój gaz