W trakcie gry mamy możliwość ze znalezionych (i oczywiście podnoszonych ręcznie) elementów przygotować różne rodzaje strzał. Polega to na szybkim własnoręcznym złożeniu specjalnej strzały z efektem określonego żywiołu z dwóch, trzech elementów. „Własnoręcznie” składamy też kolejne narzędzia do wspinaczki według leżącej na wirtualnym stole „papierowej” instrukcji, w tym efektownie owijamy sznurkiem poszczególne ich elementy. Crafting został naprawdę ciekawie zrealizowany, aż szkoda, że jest go tak mało.
W grze podnosimy też wiele przydatnych elementów, których używamy, jak klucze, czy różnego rodzaju dźwignie i koła zębate oraz elementy kolekcjonerskie. Do leczenia służą nam zaś owoce, które jemy… przykładając je do ust, co uruchamia animację obgryzania danego jabłka czy gruszki.
W grze działa bardzo dobrze rozwinięta fizyka – znajdowane talerze i inne gliniane naczynia możemy podnosić i rzucać, co powoduje ich rozbicie. Możemy też tłuc je młotkiem, czy zrzucać ze skał. Możemy też podpalać pochodnie i oświetlać sobie nimi drogę, czy rzucać śnieżkami w gliniane naczynia. W kilku miejscach natrafimy też na pozostawione farby i pędzel, które pozwalają zupełnie dowolnie malować nam na skalnych ścianach.
W grze znajdziemy też instrumenty muzyczne, z których możemy skorzystać – uderzać w gong czy bębny, grać na piszczałkach, potrząsać grzechotkami i tamburynami. Instrumenty pokazują też świetne możliwości dźwięku gogli – zależy, przy którym uchu potrząśniemy grzechotką, tam lepiej będziemy słyszeć jej dźwięk.
Jednym z osiągnięć, które możemy zdobyć, jest z kolei ułożenie kamieni w kopczyki odpowiedniej wysokości. To zadanie – wcale nie takie łatwe, gdy kamienie chwytamy naszymi rękami i musimy uważać, w którym momencie je puścić – najlepiej pokazuje nam działanie fizyki w grze.
Świetna grafika dzięki niezwykłej technologii
Zarówno wspinaczka, jak i wszystkie dodatkowe aktywności potrafią fizycznie zmęczyć. Dodatkowo nawet gracze przyzwyczajeni do wirtualnej rzeczywistości mogą poczuć mdłości podczas przemierzania świata Horizon Call of the Mountain. Spowodowało to, że pierwsze sesje z grą musiałem ograniczyć do kilkudziesięciu minut. Na szczęście po pewnym czasie mój organizm przyzwyczaił się do nienaturalnej dla niego sytuacji.
Dodatkowo w grze zawarto naprawdę dużo opcji, które pomagają radzić sobie z objawami choroby symulatorowej. Bardzo dużo pomaga ustawienie obracania postaci (w ramach swobodnej eksploracji nie wystarczy samo rozglądanie się po świecie za pomocą ruchów głowy) nie w sposób płynny, a skokowy, czy zwiększenie ograniczającej nasze pole widzenia winiety.
Sama gra wygląda fenomenalnie. To z pewnością jedna z najładniejszych gier VR, w które możemy zagrać. Jednak nie wszystko jest idealne – niektóre tekstury skał są zadziwiająco płaskie, co jest widoczne podczas wspinaczki, kiedy mamy je tuż przed oczami.
Żeby wygenerować tak dokładny obraz, gra korzysta też ze śledzenia wzroku i największą ostrość uzyskuje tam, gdzie akurat patrzymy. Przez to obraz po bokach jest niewyraźny (co widać na screenach). Czasem jednak ostrość potrafi się zgubić w trakcie gry.
Samo śledzenie wzroku wykorzystywane jest również do poruszania się po menu i wybierania opcji dialogowych w rozmowach z innymi postaciami. To naprawdę działa i to świetnie, umożliwiając o wiele wygodniejsze nawigowanie w grze.
Podsumowanie i ocena
Grając w nowego Horizona bawiłem się świetnie. Oprócz głównej fabuły, która zajmuje średnio 7-9 godzin, w grze możemy też odbyć „safari z maszynami”, czyli mało interaktywne doświadczenie, w którym po prostu płyniemy łodzią i podziwiamy walczące wokół nas bestie (dobre do pokazania znajomym, którzy pierwszy raz mają kontakt z VR-em) czy wykonywać dodatkowe wyzwania dotyczące strzelania z łuku i wspinaczki na czas.
Jako fan przygód Aloy uważam, że spin-off, chociaż w żadnym stopniu nie rewolucyjny fabularnie, w bardzo ciekawy sposób pogłębia naszą wiedzę o świecie gry i pozwala nam go poznać z zupełnie innej strony – zarówno jeśli chodzi o to, jak oglądamy i zwiedzamy świat, jak i wzbogaca go o perspektywę mieszkańca, który nie jest wyjątkowym wybrańcem.
Horizon Call of the Mountain to gra, którą powinien przejść każdy posiadacz PlayStation VR2, najlepiej jako pierwszą, bo w świetny sposób prezentuje możliwości konsoli. Jeśli oprócz posiadania PS VR2 jesteś dodatkowo fanką lub fanem przygód ze świata Horizon, to tym bardziej musisz zagrać w ten tytuł. To właśnie tego typu gry mogą sprawić, że wirtualna rzeczywistość stanie się czymś, co upowszechni wirtualną rzeczywistość wśród liczniejszego grona graczy.
Ocena: 8/10
Grę Horizon Call of the Mountain i gogle PlayStation VR2 do recenzji udostępniła nam firma PlayStation Polska.
Czytaj też:
Hogwarts Legacy okiem dwóch graczy, w tym „potteromaniaka”. Oceniamy głośną gręCzytaj też:
UE przychylna Microsoftowi. Rekordowy zakup na rynku gier wraca na stół