Niemiecka gospodarka wpadła w drugim kwartale w recesję. „Niemiecka gospodarka utknęła w stagnacji i pozostaje w tyle za wzrostem gospodarczym w całej strefie euro” – ocenili analitycy z ING Economics.
Wynik nie jest dramatyczny, ale dla przyzwyczajonych do ciągłego wzrostu Niemców to jednak zupełnie nowa sytuacja. Chcąc się do niej dostosować, ograniczają wydatki. Powołując się na nową ankietę przeprowadzoną przez firmę audytorską EY, grupa medialna Funke donosi, że więcej niż jeden na trzech Niemców (37 procent) kupuje obecnie tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Według badania respondenci są szczególnie chętni do oszczędzania na przedmiotach luksusowych (58 procent).
Wielu mieszkańców Niemiec ogranicza również dostawy zakupów (49 procent) i gotowych posiłków (48 procent), a także karnety na siłownię (43 procent) – relacjonuje Deutsche Welle.
Niemcy widzą przyszłość w ciemnych barwach
Z badania grupy medialnej Funke wynika, że Niemcy są ogólnie pesymistycznie nastawieni do przyszłości. Tylko jedna czwarta respondentów uważa, że ich własna sytuacja finansowa poprawi się w nadchodzącym roku. Z kolei 74 procent jest zdania, że sytuacja w odniesieniu do ich własnych pieniędzy pogorszy się lub pozostanie taka sama.
Uczestnicy ankiety nie mają nadziei na szybką poprawę sytuacji gospodarczej kraju. Tylko 31 procent respondentów uważa, że niemiecka gospodarka ożywi się w ciągu najbliższych dwunastu miesięcy. 36 procent jest przeciwnego zdania.
Dlaczego niemiecka gospodarka wpadła w kłopoty?
Do odpowiedzi na to pytanie w literacki sposób podszedł Matthew Karnitsching w artykule opublikowanym we wrześniu tego roku w Politico. We wstępie do analizy czytamy: „Niemcy, którzy przez lata ignorowali to, co reszta świata wyraźnie widziała, powoli zaczynają oswajać się z faktem, że popadli w poważne tarapaty, ponieważ na horyzoncie pojawili się czterej jeźdźcy ich gospodarczej apokalipsy: exodus największych gałęzi przemysłu, gwałtownie pogarszająca się sytuacja demograficzna, rozpadająca się infrastruktura i brak innowacji”.
Wielkie koncerny od co najmniej 20 lat przenoszą się do Chin. Cenią sobie liberalne podejście chińskiego ustawodawcy, mniej ograniczeń i, co tu dużo kryć, niższe koszty działalności. Dziś tylko jedna ze 100 najcenniejszych firm na świecie (producent oprogramowania SAP) jest niemiecka. We wrześniu informowaliśmy, że nie powstanie pod Wrocławiem fabryka za 19 mld zł, w której gigant chciał utworzyć ponad 2 tys. miejsc pracy (do tego powstałyby stanowiska w zakładach współpracujących). Podobną inwestycję Intel chciał zrealizować w Niemczech, ale i z tego zamiaru się wycofał (choć bardziej precyzyjnie: wydał komunikat, że obie inwestycje odkłada w czasie. Nie ma gwarancji, że do tych planów wróci).
Przeregulowane i obawiające się nowych technologii Niemcy (to ostanie to paradoks, bo przez lata patrzyliśmy na zachodniego sąsiada jako kraj, który nowoczesności w żadnym wydaniu się nie boi) przestały być atrakcyjne dla zagranicznych inwestorów. Nie pomagają silne związki zawodowe, które od czasu do czasu paraliżują różne sektory, w których domagają się wyższych wynagrodzeń lub innych ustępstw na rzecz zatrudnionych.
Do tego starzeje się społeczeństwo, a kupującym coraz bardziej obojętne jest, czy jeżdżą autami wyprodukowanymi gdzieś po sąsiedzku czy sprowadzonymi z Chin.
Recesja w Niemczech to zła informacja dla Polski
Dane z kraju, który jest największym odbiorcą naszych towarów, to zły sygnał dla polskich firm. W pierwszym kwartale 2024 roku wartość eksportu do zachodniego sąsiada zmniejszyła się o 8,7 proc. w porównaniu do roku poprzedniego. Był to trzeci kwartał spadków z rzędu.
Spadek eksportu nastąpił we wszystkich sześciu głównych kategoriach. Najsilniej zmniejszyła się sprzedaż towarów klasyfikowanych jako środki transportu – zwłaszcza części, co wskazuje, że głównym czynnikiem spadków polskiego eksportu jest dekoniunktura w niemieckiej branży motoryzacyjnej.
Czytaj też:
Fala zwolnień w niemieckich firmach. To niepokojąca sytuacja dla PolskiCzytaj też:
Zwolnienia grupowe. Czy powinniśmy bać się o miejsca pracy?