Warszawiacy, którzy wieczorem 11 sierpnia zrobili sobie przerwę od politycznego chaosu i spojrzeli w niebo, mogli zobaczyć bardzo niecodzienny obrazek. Część z nich patrzyła na niebo z zaciekawieniem, inni z niepokojem, a nawet strachem.
Część obserwatorów próbowała łączyć zdarzenie z widocznym obecnie nocami rojem Perseidów, czyli najbardziej widowiskowym okresem każdego roku dla obserwatorów nocnego nieba. „Spadające gwiazdy” widoczne są od 17 lipca do 24 sierpnia. Najwyższa aktywność, a przez to także najwyższa widoczność przypada na noc z 12 na 13 sierpnia.
Tajemniczy obiekt nad Warszawą. Znamy prawdę
Jednak tajemniczy obiekt, który 11 sierpnia widoczny był nad Warszawą, nie był ani spadającym samolotem, ani jednym z Perseidów. Była to akcja promocyjna producenta napojów energetycznych i firmy sponsorującej wielu sportowców ekstremalnych. Nad Warszawą w asyście śmigłowców przelecieli członkowie grupy Red Bull Skydive Team, który do specjalnych strojów mieli przymocowane jasno świecące flary. Dzięki temu, że spadali w niewielkiej odległości, sprawiali wrażenie, że są jednym, jasnym obiektem.
– Podczas swobodnego spadania mieliśmy ze sobą piękne flary i lecieliśmy razem w formacji. Na początku i pod koniec lotu, tuż przed otwarciem (spadochronu – przyp. red.), trzeba być mocno skupionym, upewnić się, że wszystko gra. W trakcie lotu nad Warszawą mieliśmy około 20-30 sekund na to, żeby przyjrzeć się otoczeniu i nacieszyć widokiem, było niesamowicie – powiedział Max Manow, jeden ze skoczków ekipy Red Bull Skydive Team.
„Max Manow, Marco Waltenspiel, Marco Fürst i operator kamery Peter Salzmann przelecieli nad Wisłą z prędkością 200 km/h. Tuż po godzinie 21:00 wyskoczyli ze śmigłowca nad mostem Łazienkowskim, znajdując się na wysokości ponad dwóch tysięcy metrów i lecieli około trzech kilometrów w kierunku północnym. Po minięciu Mostu Śląsko-Dąbrowskiego otworzyli spadochrony zaledwie trzysta metrów nad ziemią i wylądowali na Praskiej Plaży Miejskiej” – czytamy w komunikacie firmy.