Najpierw z powodu brexitu wielu zagranicznych pracowników wróciło do siebie albo przeniosło się do innego kraju, a chwilę później rozpoczęła się pandemia, w efekcie której sporo pracowników branży gastronomicznej w Wielkiej Brytanii zmieniło pracę. Teraz, kiedy restauracje i puby działają już normalnie, niełatwo jest obsadzić stanowiska.
Zresztą z tym samym problemem mierzą się polscy pracodawcy. W związku z wielomiesięcznym zamknięciem gastronomii, wielu pracowników doszło do wniosku, że muszą znaleźć pracę w bardziej stabilnej branży: z umowami o pracę, normowanym czasem pracy i wynagrodzeniami, których finalna wysokość nie zależy od napiwków.
I dziś próg restauracji przekraczają tylko wtedy, gdy chcą coś zjeść jako goście.
Cała nadzieja w więźniach
W Wielkiej Brytanii problem jest nie tylko z wypełnieniem grafików w kawiarniach i restauracjach, ale też sklepach czy firmach produkujących żywność – a więc wszędzie tam, gdzie nie są wymagane wysokie kwalifikacje. Stowarzyszenie Niezależnych Dostawców Mięsa, które reprezentuje rzeźników, ubojnie i przetwórców, poinformowało, że w poniedziałek będzie rozmawiało z Ministerstwem Sprawiedliwości, aby zbadać, w jaki sposób można pozyskać do pracy większą liczbę więźniów – informuje „The Guardian”.
Pracę znajdą również ci, którzy mają prawo jazdy. Szacuje się, że w Wielkiej Brytanii od ręki znajdzie zatrudnienie 90 tys. kierowców samochodów ciężarowych. Do tego hotele, obsługa klienta, rozwożenie paczek…
Firmy oraz organizacje zrzeszające pracodawców kontaktują się również z organizacjami charytatywnymi pomagającymi byłym żołnierzom i kobietom. Jak widać: wszystkie ręce na pokład.
„Wiele branży spożywczej stoi w obliczu kryzysu rekrutacyjnego” – powiedział Tony Goodger ze stowarzyszenia dostawców mięsa. Dodał, że organizacja zgłosiła problem instytucjom rządowym, które odpowiedziały, że w pierwszej kolejności należy szukać pracowników na terenie kraju, a sprowadzanie ich z zagranicy to ostateczność. Stąd decyzja o tym, by bardziej uwzględnić więźniów na rynku pracy. Tyle że ci, którzy chcieli podjąć pracę (i mogą, bo przecież nie każdego osadzonego można wypuścić na osiem godzin do fabryki czy wypuścić w trasę za kierownicą ciężarówki), już się w tym temacie wypowiedzieli. Wkrótce więc także to źródełko siły roboczej wyschnie.
Czytaj też:
Katastrofa w gastronomii. Nie ma komu pracować. „Kelner chciał 10 tys. na rękę i kończyć o godz. 21”