Pomysł skrócenia liczny dni pracujących z pięciu do czterech w tygodniu pojawia się od czasu do czasu w przestrzeni medialnej – najczęściej w kontekście „eksperymentów”, które przeprowadzają różne firmy albo kraje.
Postulat skrócenia czasu pracy do siedmiu godzin dziennie podnosiła już kilka lat temu partia Razem, ale wtedy nikt z czołowych polityków nie traktował tego poważnie. Słychać było że to pomysły nierealne, a nawet szkodliwe. Dyskusja rozgorzała jednak w lipcu, gdy temat wprowadził do debaty Donald Tusk. Na spotkaniu z młodymi w Szczecinie lider PO zapowiedział, że gdy jego partia wygra wybory, uruchomiony zostanie pilotaż skróconego tygodnia pracy. Były premier nie podał jednak żadnych szczegółów – ani ile miałby trwać test, ani o ile krócej Polacy mieliby pracować.
Balcerowicz mówi o „populistycznych bredniach”
Z dużą dezaprobatą takich propozycji wysłuchuje Leszek Balcerowicz.
– To jest niebywała populistyczna brednia, która oznaczałaby z jednej strony ograniczenie produkcji, a z drugiej podbicie inflacji, czyli spotęgowanie stagflacji w sytuacji, w której Polsce i tak ona grozi. To byłoby dolewanie benzyny do ognia – powiedział w rozmowie z Interią.
Nie tylko były szef NBP zachowuje sceptycyzm. Tylko 27,6 proc. respondentów popiera pomysł czterodniowego tygodnia pracy, natomiast 19 proc. – siedmiogodzinnego dnia pracy – wynika z sondażu SW Research przeprowadzonego na zlecenie „Rzeczpospolitej”.
26,2 proc. oceniło, że czas pracy powinien pozostać bez zmian (pięć dni w tygodniu po osiem godzin), a 27,2 proc. badanych nie ma w tej sprawie zdania.
Za mało informacji, by oceniać potencjalne skutki
A jak sprawę widzą ekonomiści? „Rzeczpospolita” zapytała kilkunastu ekspertów. Zwrócili uwagę, że na tę chwilę mamy za mało konkretów, by ocenić, czy pomysł skrócenia czasu pracy jest realny i jak wpłynąłby na gospodarkę. Kluczowe jest w nim to, że za 32 godziny pracy pracownik dostałby tyle samo, co za 40 godzin, a więc zmniejszenie czasu spędzonego w pracy nie uderzałoby w jego wynagrodzenie.
– Poza ogólnym hasłem nikt jak dotąd nie określił, jak takie ograniczenie czasu pracy miałoby w praktyce funkcjonować. Czy dotyczyłoby wszystkich branż? Czy szłoby w parze z czterodniowym tygodniem nauki? Czy pracownicy mogliby przepracować piąty dzień w formie nadgodzin? – zastanawia się w rozmowie z „Rz” dr hab. Michał Myck, dyrektor Centrum Analiz Ekonomicznych CenEA.
Prof. Anna Matysiak z Wydziału Nauk Ekonomicznych UW jest zdania, że w krótszym okresie skrócenie czasu pracy mogłoby być trudne dla firm. – Nie jestem pewna, czy rzeczywiście ludzie będą w stanie wykonać tę samą ilość pracy w cztery dni. Dlatego proces skracania tygodnia pracy powinien być raczej powolny: najpierw 38 godzin, potem 35, a potem 32 – powiedziała.
W długiej perspektywie krótsza praca podniesie jakość życia
Dostrzega korzyści (lub potencjalne korzyści) skrócenia tygodnia pracy. – W dłuższym okresie skrócenie tygodnia pracy miałoby szansę podnieść jakość życia ludności, równowagę między pracą a rodziną, może nawet ludzie decydowaliby się częściej na kolejne dziecko (z naciskiem na „może”). Więcej kobiet mogłoby bowiem pracować, a ojcowie mogliby się w większym stopniu angażować w opiekę. Pozwoliłoby to także na wykorzystanie potencjału pracy i kwalifikacji kobiet, który teraz nie jest wykorzystywany, gdyż kobiety albo rezygnują z pracy, albo wybierają prace prostsze i mniej wymagające, które łatwiej połączyć z opieką nad dziećmi – wyjaśniła.
Czytaj też:
Czterodniowy tydzień pracy w Polsce? „Zobaczymy, co wyjdzie z brytyjskiego eksperymentu”