„Decyzja jest nieodwracalna”. Firmy zwalniają, bo gospodarka ostro hamuje

„Decyzja jest nieodwracalna”. Firmy zwalniają, bo gospodarka ostro hamuje

Fabryka
Fabryka Źródło: Pixabay
Przybywa doniesień o likwidacji miejsc pracy. Z problemami mierzą się wielkie fabryki, ale też niewielkie lokale gastronomiczne. Kryzys nie obchodzi się łagodnie z mediami.

Z przedsiębiorstw płynie coraz więcej informacji o spowolnieniu produkcji, które wynika ze spadku zamówień lub wzrostu kosztów produkcji, które stawiają pod znakiem zapytania opłacalność – choć najczęściej jest to kombinacja obu tych czynników.

Próby „uelastyczniania produkcji” już nic nie dają

Za ograniczeniem produkcji idzie zwolnienie części załogi. Cytowany przez next.gazeta Jacek Siwiński, prezes firmy VELUX Polska, powiedział, że jego firma wyczerpała możliwości uelastycznienia produkcji „i dalsze jej ograniczenie wiąże się z trudną decyzją o zmniejszeniu zatrudnienia i rozstaniu się z pracownikami”. Nie zdradził, ilu pracowników dostanie wypowiedzenie.

Z niepokojem o najbliższych miesiącach myślą mieszkańcy Starachowic i okolic. Aż 860 osób straci pracę w fabryce MAN Bus – to największy pracodawca w mieście i jeden z większych w tej części województwa świętokrzyskiego. Dziś zakład zatrudnia 3,5 tys. pracowników. Zwalniani nie dostaną odpraw, ale część otrzyma propozycję przeniesienia.

Do tej pory w Starachowicach dziennie powstawało 12 miejskich autobusów. Teraz produkcja zostanie zmniejszona do ośmiu pojazdów. To przekłada się na redukcję zatrudnienia, która potrwa w sumie pół roku. Jak redukcja ta będzie przebiegała?

„Od 1 stycznia firma MAN kończy współpracę z Agencją Pracy Tymczasowej i z osobami na samozatrudnieniu. Kolejnym etapem będzie nie przedłużanie 250 umów czasowych oraz wypowiedzenie 90 umów na czas nieokreślony. Proces ten ma potrwać do przełomu miesięcy maj/ czerwiec” – poinformował Międzyzakładowy Związek Zawodowy Metalowcy w Starachowicach.

Trudno jest w mediach, gastronomii, usługach…

Z trudną sytuacją mierzą się nie tylko wielkie zakłady przemysłowe, które w codziennej pracy wykorzystują ogromne ilości gazu i prądu, ale także choćby media drukowane. Wzrost ceny papieru spowodował, że wydawanie drukowanych gazet i czasopism to taniec nad finansową przepaścią. Zwolnienia objęły Agorę oraz grupę medialną, do której należą m.in. Onet i Newsweek Polska. Z kiosków znikną kolorowe czasopisma wydawnictwa Bauer, m.in. „Naj”.

W czasach, w których wyjście do restauracji urasta do rangi ważnego wydarzenia i rezerwowane jest na specjalne okazje, lokale gastronomiczne świecą pustkami.

„Rzeczpospolita” pisze, że pandemia i wymuszone na miesiące ograniczenia w pracy stacjonarnych lokali jeszcze długo po lockdownach spowodowały, że w 2021 roku zamknięto 17 proc. lokali gastronomicznych w porównaniu z liczbą z 2019 roku. Pod względem liczby obiektów pandemia cofnęła rynek do 2009 roku. Z kolei w kwestii obrotów do 2016 r. Istnieje obawa, że kolejne miesiące przyniosą powtórkę tej sytuacji.

Czy czeka nas masowe bezrobocie?

Czy rozpędzający się kryzys oznacza, że musimy być przygotowani na powtórkę z lat 90. ubiegłego wielu i początków obecnego, kiedy bezrobocie zbliżało się do 20 proc., a w niektórych regionach było nawet wyższe? Informacje z przedsiębiorstw nie są optymistyczne, ale ekonomiści, z którymi rozmawiał Wprost są zdania, że nie będzie masowego bezrobocia.

Marek Zuber jest zdania, że nie czeka nas bezrobocie – zbliżający się (a może już trwający?) kryzys będzie cechował się tym, że praca będzie dostępna, za to coraz szybciej będzie nam ubywało wynagrodzenia.

– To nie będzie kryzys polegający na wielomiesięcznym szukaniu pracy. Nie będzie to kryzys bezrobocia, ale, jak wspomniałem, kryzys odczucia zubożenia. Będziemy biedniejsi, ale nie będzie poważnych problemów z pracą – mówił.

Podobnie przyszłość rynku pracy widzi prof. Elżbieta Mączyńska. Jej zdaniem pracodawcy wyciągnęli naukę z doświadczeń z okresu pandemii, gdy w niektórych branżach, przede wszystkim gastronomii, zwolnienia były masowe i chaotyczne. Kilka miesięcy później okazało się, że nie ma komu pracować w otwartych na nowo restauracjach, bo w międzyczasie dawni pracownicy znaleźli sobie bardziej stabilne źródło zarobków.

– Koszty pozyskania pracownika są wysokie. Trzeba sprawdzić jego kwalifikacje, on sam musi przystosować do pracy i wszystkiego nauczyć. Gdy pracodawcy policzą koszty związane z uszczupleniem, a następnie uzupełnieniem zespołu, mogą dojść do wniosku, że lepiej skrócić tydzień pracy, zmniejszyć wynagrodzenie i przeczekać trudny czas – wyjaśnia Prezes Honorowa Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego.

I dodaje: – Nauki, które wynikają z dotychczasowych kryzysów, dowodzą, że nie możemy nonszalancko podchodzić do zatrudnienia.

Czytaj też:
Czy to ostatni moment, by prosić o podwyżkę? Inflacja zżera pensję, ale bezrobocie wciąż niskie

Opracowała:
Źródło: WPROST.pl