Polskie firmy chętnie zatrudniają pracowników z Ukrainy. Nasi wschodni sąsiedzi nie tylko wysyłają swoje CV do pracodawców, ale też zakładają własne firmy nad Wisłą. Jak wynika z danych resortu finansów ponad 14 tys. Ukraińców prowadzi w naszym kraju własną działalność gospodarczą.
Ukraińskie markety różnią się od polskich sklepów
Oprócz licznych spółek budowlanych, transportowych czy zajmujących się sprzątaniem biur i mieszkań, ukraiński biznes otwiera w polskich miastach własne restauracje, stoiska w galeriach handlowych oraz markety spożywcze. A te szybko podbijają polskie miasta.
Na warszawskiej Woli znajduje się Best Market. To jeden z trzech ukraińskich dyskontów w stolicy. W sobotę jeszcze zanim sklep został otwarty, przed wejściem ustawili się pierwsi klienci. Market, już na pierwszy rzut oka znacznie różni się od polskich dyskontów. Większość towarów pochodzi zza wschodniej granicy. Nie można ich nabyć w polskich sklepach.
Kupujący mogą się poczuć jakby byli we Lwowie lub Kijowie
Wewnątrz marketu niby wszystko wygląda podobnie, a jest jakby inaczej. Już po chwili można odnieść wrażenie, że weszliśmy do sklepu spożywczego we Lwowie lub w Kijowie. Wewnątrz sklepu dominuje język ukraiński, na opakowaniach większości towarów są ukraińskie napisy.
Na półkach zamiast herbaty jest чай (czaj), w lodówkach zamiast mleka jest молоко (małako), a na jednej z półek szeroki wybór słodyczy — солодощі (solodoshchi). Pomiędzy półkami można znaleźć też produkty z innych krajów, w tym część polskich. Kupujący to głównie Ukraińcy, ale chętnie przychodzą tu na zakupy Białorusini. Klienci mają do wyboru szeroki wachlarz ryb i owoców morza oraz ich przetworów. Po kwadransie w sklepie jest już kilkadziesiąt osób.
Dominują ryby, owoce morza i ich przetwory. Towary są sprowadzane z Ukrainy
Najdłuższa kolejka jest do stoiska z rybami. Klienci chętnie kupują zarówno suszone jak i wędzone ryby, liczne przetwory i przekąski rybne, a także ryby solone, małosolne czy pierogi pielmieni. W sklepie można też kupić kawior czerwony i czarny, ukraińską słoninę, pomidory marynowane i kiszone z Ukrainy, tradycyjny ukraiński kwas chlebowy, sałatki algi morskie czy pasty z owoców morza i dipy.
– Jesteśmy tutaj dwa, czasem trzy razy w tygodniu. To taka nasza mała namiastka Ukrainy — mówią Kristina i Sasha, młode ukraińskie małżeństwo, które na zakupy przyjechało z dziećmi aż z Bielan. Każde z nich trzyma w dłoniach po dwie pełne torby ukraińskich produktów. Dzieci jadły zefiry, popularne na Ukrainie pianki owocowe.
– Jesteśmy w Warszawie od roku, czyli od wybuchu wojny w Ukrainie. Na co dzień łączymy w domu kuchnię polską z kuchnią ukraińską. Wiele produktów kupujemy w polskich sklepach, ale tu też musimy przyjechać — dodają.
W podobnym tonie wypowiadają się Yulia i Darya. – Ten sklep to dla nas taki mały wyjazd na Ukrainę. Kupiłyśmy tu wszystkie artykuły, które kiedyś kupowałyśmy na Ukrainie. Przyjeżdżamy tu z sentymentu za naszym krajem. Tu możemy poczuć smak Ukrainy — twierdzą zgodnie.
Minusem są ceny, są one wyższe niż w polskich dyskontach. Wszyscy kupujący zdają sobie sprawę, że sprowadzenie towarów z Ukrainy jest kosztowne. Trudno jednak porównać ceny towarów, których w większości nie znajdziemy na polskich półkach. Nieliczne przykłady można porównać. Herbata czarna Yellow Label firmy Lipton kosztuje 23,20 zł. W opakowaniu jest 100 sztuk. Podobna, sprowadzona z Ukrainy jest w cenie 23,91 zł.
To naturalne zjawisko rynkowe
Duże zainteresowanie ukraińskich klientów jest także w pozostałych dwóch stołecznych marketach Best Market. Jeden sklep nowej sieci na polskim rynku znajduje się na warszawskim Ursynowie, drugi na Pradze-Południe. Trzy miesiące temu firma otworzyła swój sklep na Dolnym Śląsku, w niewielkiej odległości od wrocławskiego rynku. Ukraińskie markety są także w Poznaniu, Katowicach, Kielcach, Tychach, Krakowie i Łodzi.
– To jest zupełnie naturalne zjawisko rynkowe. Rynek to jest konsument, a jeśli jest konsument, to będzie i oferta. Taką samą sytuację oglądaliśmy dwie dekady temu, gdy Polacy zaczęli wyjeżdżać za lepiej płatną pracą do Wielkiej Brytanii. Tam też pojawiały się polskie firmy, zakładano polskie sklepy z polską żywnością. Ludzie przywożą ze sobą pewne przyzwyczajenia, także kulinarne i chcą, aby ktoś je realizował — mówi dr Marek Szopski, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
– W ten sposób odbywa się pluralizacja rynku. Pojawiają się nowe oferty rozwiązań kulinarnych, które na początku można robić z miejscowych produktów, ale później jest potrzeba kupienia produktów, których nie było dotychczas na rynku. Jeżeli jest dostateczna gęstość tego rynku, to powstaje nisza rynkowa, która jest bardzo atrakcyjna dla handlowców z Ukrainy — dodaje.
Jego zdaniem podobnie było z żywnością, która trafiała do Polski z innych krajów. Najpierw zagraniczne produkty trafiały do osób, które pochodziły z tych państw, a później zdobywały polski rynek. Dwie dekady temu większość z nas nie znała kebaba, a dzisiaj na stałe zadomowił się na naszym rynku i wszedł do polskiego menu. Podobnie będzie z produktami ukraińskimi – twierdzi ekspert.
Czytaj też:
Ceny warzyw i owoców są tam o połowę niższe. Polacy oblegają targowiskaCzytaj też:
Ceny przed Wielkanocą nie hamują. Co drożeje najbardziej?