Wiarygodność w oczach opinii publicznej ? bezcenne. Bernard Madoff, twórca największej piramidy finansowej w historii, umiał z tego skorzystać. Jako były przewodniczący amerykańskiej giełdy NASDAQ budził zaufanie niemal z automatu. Przed jego nazwiskiem uginało się każde inwestorskie kolano. Naciągnął ludzi na 65 mld dol.
Co innego Marcin P. Człowiek znikąd, imający się drobnych, lokalnych przedsięwzięć. Biznesmen ze zmienionym nazwiskiem i z wyrokiem za finansową aferę Multikasy na karku (inne wyroki wyszły na jaw dopiero w ostatnich dniach). W dodatku bardzo młody. Takiemu nikt nie zaufa.
Nie pomagał mu także brak doświadczenia i całego rynkowego know-how, niezbędnego, gdy chce się wypłynąć na szerokie wody, ryzykując starcie ze starymi rynkowymi wyjadaczami. Pomysł na biznes to jedno, ale ktoś musiał zająć się na serio choćby oceną ryzyka, zarządzaniem inwestycjami w złoto (jeśli jakieś były) czy formułowaniem umów z klientami. No i marketingiem. Ktoś z doświadczeniem, znajomościami, z wyrobionym nazwiskiem.
Według byłych już pracowników Amber Gold sam Plichta od początku chciał być w cieniu. Zaufanie mieli za niego budzić inni. Ludzie, bez pomocy których firma Amber Gold nie zdołałaby podbić nie tylko Polski, lecz pewnie nawet Trójmiasta. Nie pozyskałaby 50 tys. klientów. I nie namówiła ich do powierzenia jej 80 mln zł.
Kim byli ludzie, którzy tak dobrze wypełnili przeznaczone dla nich zadanie?
Ja tu tylko sprzątam
Czy to w ogóle możliwe, że którykolwiek z bliskich współpracowników Plichty nie wiedział, że szef ma kryminalną przeszłość, a Amber Gold to instytucja nieprzejrzysta i wpisana na listę ostrzeżeń Komisji Nadzoru Finansowego? Możliwe, ale umówmy się - nierealne. Jakim więc cudem Plichta przekonywał do współpracy?
Cud był niepotrzebny. Wystarczyła pensja. ? Ludziom, których namierzył na dzień dobry, oferował od 30 do 50 proc. wyższą pensję niż w miejscu, w którym byli zatrudnieni ? opowiada jeden z byłych współpracowników Plichty. Mówi anonimowo, bo dziś takim punktem w CV raczej nikt się nie chwali. - Do tego samochód służbowy, laptop i komórka bez limitów ? dodaje.
Finansowe zachęty podziałały m.in. na Joannę Traczyk, która wcześniej przez 15 lat pracowała na swoje nazwisko na dyrektorskich stanowiskach w Raiffeisen Bank i Banku Millennium. W Amber Gold zajmowała się departamentem operacji. Z pracy w normalnych bankach zrezygnował także Łukasz Minasiewicz (wcześniej EFG Eurobank Ergasias i Citi Bank Handlowy). Działowi komunikacji Amber Gold szefowała dr Anna Łaszkiewicz z Katedry Marketingu Uniwersytetu Łódzkiego, która wcześniej zajmowała się marketingiem w należącym do BRE Banku Multibanku. Nawiasem mówiąc, szefem marketingu w Amber Gold był Wojciech Dworakowski - dawniej menedżer w Getin Holding czy Invest Bank.
Więcej przeczytasz w najnowszym (nr 25, dostepnym od 20 sierpnia 2012 r) numerze wydania papierowego i e-wydania 'Bloomberg Businessweek Polska'