Poniedziałkowa „Rzeczpospolita” przyjrzała się rynkowi pracy. O ile urzędy pracy nie wykazują radykalnego wzrostu bezrobocia, o tyle eksperci twierdzą, że taka właśnie sytuacja ma miejsce. Periodyk powołuje się na badania przeprowadzone przez grupę naukowców z Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego i kilku prestiżowych ośrodków analitycznych, w tym CASE, GRAPE, IBS i CenEA.
Raport z tych badań nazywa się „Diagnoza+”. Czytamy w nim, że liczba bezrobotnych w Polsce jest znacznie większa niż ta, na którą wskazują oficjalne dane statystyczne. Oficjalnie 30 kwietnia w urzędach pracy było zarejestrowanych 966 tys. osób, co stanowi 56 tys. osób więcej niż 31 marca 2020 roku i 100 tys. więcej niż 31 grudnia 2019 roku.
Jak wynika z raportu „Diagnozz+”, od grudnia do końca kwietnia pracę mogło stracić nawet 660 tys. osób, a bezrobotnych mamy 1,5 miliona, a nie niecały milion. Naukowcy wyliczają, że rzeczywiste bezrobocie wynosi 10,3 proc.
Badacze twierdzą, że pracownicy siedzieli w marcu i kwietniu w domach i nie rejestrowali się w pośredniakach. – Wielu osobom obawy o zdrowie nakazują samoizolację. Poza tym poszukiwanie pracy często wymaga kontaktów osobistych z firmami, których znacząca część pracowników też pracuje z domu. Wreszcie, w okresie pandemii części osób może być trudno uwierzyć, że gdzieś niedaleko czeka na nich praca, trzeba jej tylko poszukać – powiedziała „Rzeczpospolitej prof. Joanna Tyrowicz, jedna z autorek „Diagnozy+”.
Według naukowców faktycznie bezrobotni zjawią się w urzędach pracy, ale z opóźnieniem. Tymczasem wg GUS bezrobocie w Polsce na koniec kwietnia wyniosło 5,8 proc.
Czytaj też:
Fatalne dane BGK. Co trzecia firma z segmentu MŚP zwolniła pracowników z powodu pandemiiCzytaj też:
Koronawirus uderza w gospodarkę USA. Już 41 mln osób wystąpiło o zasiłki dla bezrobotnych