Sytuacja jest paradoksalna, ponieważ zimowisk ma nie być, chociaż ferie mają się odbyć (w jednym terminie dla całej Polski), a stoki narciarskie mają być otwarte (w reżimie sanitarnym). To może oznaczać ogromny tłok w górach, a w związku z tym zagrożenie rozprzestrzenienia się koronawirusa.
Wszystkie polskie dzieci to sportowcy?
Periodyk pisze, że firmy organizujące zimowiska, wiedzą, że będą one zakazane (choć zapowiadanego zakazu zimowisk wciąż nie ma), ale w związku ze zgodą na organizację wyjazdów sportowych na czas zawodów bądź zgrupowań, zaliczają chętne do wyjazdu dzieci w poczet sportowców.
Tymczasem rzecznik ministra zdrowia Wojciech Andrusiewicz ostrzega przed obchodzeniem prawa. – Kiedy dojdzie do wyjazdu na to „zgrupowanie sportowe”, może nastąpić „sprawdzam”. I okaże się, że z wyjazdu zostanie strata finansowa i mandat – mówi w „DGP”. Z kolei dr Paweł Grzesiowski, ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej do walki z COVID-19, mówi, że w związku z tłokiem w górach „może dojść do wielkiej katastrofy”.
Zimowa przyszłość pod znakiem zapytania
Jak będzie w rzeczywistości, trudno przewidzieć. Na razie wiadomo, że minister zdrowia Adam Niedzielski powiedział, że jeśli Polacy zlekceważą obostrzenia, to on sam będzie w rządzie optował za zamknięciem stoków.
Policja deklaruje, że jest gotowa na sprawdzanie maseczek, zatłoczenia i dystansu społecznego na stokach. Tymczasem przedsiębiorstwa turystyczne nie wstrzymują naboru na „obozy sportowe”, będące w rzeczywistości zimowiskami.
Czytaj też:
Ferie zimowe 2021. MEN przedstawiło wytyczne ws. półkolonii