Złoto, jakie jest, każdy widzi. Jak trwoga, to do złota. In gold we trust… To ulubione powiedzenia inwestorów w kryzysowych czasach. Tzn. w czasach dodruku pieniądza. Ci, którzy zainwestowali w złoto w 2004 roku, powiedzmy, 10 tys. dolarów, teraz mają 24 tys. To aż 140% stopa zwrotu.
Ci zaś, którzy dziwią się, gdy obserwują notowania złotego kruszcu pokonujące magiczną granicę tysiąca dolarów za uncję, po prostu nie wiedzą, co robią banki centralne. Banki owe zgodnie z przykazaniami Lorda Keynesa dodrukowują pieniądze. Przoduje w tym amerykańska Rezerwa Federalna, bezlitośnie dewaluując dolara. Dlatego oczekuje się, że cena złota podskoczy jeszcze co najmniej do 1200 dolarów (wg niektórych – do 1500).
By być ścisłym, nie tylko dlatego. Otóż Chiny, widząc, że dolar nie jest już wart papieru, na którym się go drukuje, skupują złoto na potęgę. Od 2003 roku obecność złota w ich rezerwach skarbowych zwiększyła się dwukrotnie. To w sytuacji, gdy „produkcja" złota jest ograniczona z prostego powodu – kończą się jego złoża, czyli podaż ma małą zmienność, sprawia, że bardzo dynamicznie rośnie popyt. Chiny mają teraz ponad tysiąc ton złota i nietrudno się domyślić, za co kruszec kupują. Za dolary, oczywiście. Ich dolarowe rezerwy to ok. 1,3 biliona. Wymieniając je (nie tylko na złoto, ale także inne kruszce i co mocniejsze światowe waluty) sprytnie zmniejszają wartość dolara, a zwiększają faktyczną wartość swoich rezerw.
W zasadzie nie tylko złoto, a wszystkie metale mają się dobrze. Tak dobrze, że niektórzy obawiają się, że rośnie kolejna bańka. O ile oczywiste jest, że cena kruszców po wzrostach zacznie kiedyś spadać, o tyle trudno tu mówić o tradycyjnej bańce. Bańka tradycyjna charakteryzuje się tym, że coś jest po prostu przez inwestorów przeceniane. Z różnych powodów – spadek wartości pieniądza jest tylko jednym z nich. Wzrost ceny kruszców (zwłaszcza złota) to zaś przede wszystkim raczej symbol, czy też miernik spadku wartości zwyczajnego pieniądza.
Kryzys będzie jeszcze trwał. Zapewnią nam to banki centralne i programy antykryzysowe. To oznacza, że warto inwestować w złoto. Peter Schiff, ten który przewidział kryzys i wygrał zakład z Arturem Lafferem, sądzi nawet, że powinno ono stanowić dominującą część naszego portfela inwestycyjnego.
By być ścisłym, nie tylko dlatego. Otóż Chiny, widząc, że dolar nie jest już wart papieru, na którym się go drukuje, skupują złoto na potęgę. Od 2003 roku obecność złota w ich rezerwach skarbowych zwiększyła się dwukrotnie. To w sytuacji, gdy „produkcja" złota jest ograniczona z prostego powodu – kończą się jego złoża, czyli podaż ma małą zmienność, sprawia, że bardzo dynamicznie rośnie popyt. Chiny mają teraz ponad tysiąc ton złota i nietrudno się domyślić, za co kruszec kupują. Za dolary, oczywiście. Ich dolarowe rezerwy to ok. 1,3 biliona. Wymieniając je (nie tylko na złoto, ale także inne kruszce i co mocniejsze światowe waluty) sprytnie zmniejszają wartość dolara, a zwiększają faktyczną wartość swoich rezerw.
W zasadzie nie tylko złoto, a wszystkie metale mają się dobrze. Tak dobrze, że niektórzy obawiają się, że rośnie kolejna bańka. O ile oczywiste jest, że cena kruszców po wzrostach zacznie kiedyś spadać, o tyle trudno tu mówić o tradycyjnej bańce. Bańka tradycyjna charakteryzuje się tym, że coś jest po prostu przez inwestorów przeceniane. Z różnych powodów – spadek wartości pieniądza jest tylko jednym z nich. Wzrost ceny kruszców (zwłaszcza złota) to zaś przede wszystkim raczej symbol, czy też miernik spadku wartości zwyczajnego pieniądza.
Kryzys będzie jeszcze trwał. Zapewnią nam to banki centralne i programy antykryzysowe. To oznacza, że warto inwestować w złoto. Peter Schiff, ten który przewidział kryzys i wygrał zakład z Arturem Lafferem, sądzi nawet, że powinno ono stanowić dominującą część naszego portfela inwestycyjnego.