Jezus z supermarketu

Jezus z supermarketu

Dodano:   /  Zmieniono: 
W USA podobno święta Bożego Narodzenia rozpoczęły się w tym roku… w lipcu. Wtedy bowiem martwiący się o swój zysk w dobie kryzysu handlowcy zaczęli oferować świąteczne promocje, zakupy „first-minute”, rozmaite systemy ratalne. Dzięki temu nawet te rodziny, które borykają się z kredytami za niespłacone nieruchomości zyskały szanse, by tradycyjnie obsypać się w grudniu deszczem bożonarodzeniowych gadżetów. Cóż – święta, świętami ale pracować trzeba.
Konsumenci nie są zresztą lepsi od handlowców. Kiedy tylko zapalą znicze na cmentarzach 1 listopada zaczynają myśleć o liście świątecznych zakupów. Co zamożniejsi surfują po stronach biur podróży szukając atrakcyjnej oferty wyjazdu na narty w Alpy, albo na plaże w Egipcie (w zależności od stopnia ciepłolubności). Ci nieco ubożsi kombinują już jak zasugerować swoim bliskim, żeby pod choinką zamiast kolejnej pary skarpetek znaleźć wymarzoną sukienkę, iPod-a, albo nowy model telefonu komórkowego. Sami też zachodzą w głowę czym oczarować najbliższych. Może kupon zakupowy do Empiku? Albo wizyta w Spa? Czasy gdy cieszyliśmy się z siatki pomarańczy czy ohydnego krawata minęły bezpowrotnie.
Nie, nie będę kolejnym który marudzi – kiedyś to były święta – rodzinnie, duchowo, pobożne. A teraz konsumpcja, zepsucie i marketing. Przeciwnie – ja się bardzo cieszę, że po tysiącleciach w których 99 procent społeczeństwa klepało biedę, a o takich fanaberiach jak zdobycie czegoś innego niż jedzenie mogło tylko pomarzyć. Super, że dzisiaj nie musimy cały rok jeść kartofli, żeby raz w roku spróbować wieprzowiny. Że nie pracujemy, po 16 godzin w kopalniach zarabiając za mało żeby żyć, a za dużo żeby umrzeć. I że mamy dylematy czy kupić iPod-a czy telefon, a nie czy w butach ma chodzić nasz najmłodszy  syn, czy najstarsza córka. To naprawdę jest coś z czego trzeba się cieszyć.
Trapi mnie jednak wątpliwość czy koniecznie musimy popadać w skrajność – i zamiast Bożego Narodzenia urządzać sobie święta niczym nieskrępowanej konsumpcji? Dziś możemy oddać się konsumpcji w dowolnym momencie – po prostu bierzemy dwa tygodnie urlopu i możemy codziennie obsypywać się prezentami za pieniądze, których nie wydamy w wigilię. Co nas powstrzymuje? Tradycja? Ale tradycją jest przede wszystkim to, że święta Narodzenia Pańskiego są czasem w którym kontemplujemy niezwykłą historię Boga, który stał się człowiekiem i narodził się w ubogiej stajni. Jak to się ma do naszych obfitych świąt?
No dobrze, ale nie wszyscy są chrześcijanami. Racja. Ale czyż nie wszyscy narzekamy na to, że zabiegani w ciągu roku nie mamy czasu dla swoich najbliższych? Że nie wiemy tak naprawdę co się dzieje u naszych żon, mężów, dzieci, matek, przyjaciół? Bo wiadomo, kariera, pieniądze, awanse, problemy. I raz w roku dostajemy czas oddechu. Pod koniec grudnia wszystko jest już pokończone zazwyczaj. Budżety dopięte. Ostatnie wydania gazet pozamykane. Bilanse handlowe porobione. Mamy trochę czasu dla siebie. I co? Najważniejsze mają być zakupy? Jedzenia tyle, że można by wykarmić dywizję piechoty? Kevin sam w Nowym Jorku w TV?
W „Rozmowach kontrolowanych" jedną z najśmieszniejszych scen jest ta, w czasie której pułkownik UB Molibden (Krzysztof Kowalewski) zaprasza swojego przełożonego gen. Zembika (Marian Opania) na wigilię. – O a kiedy urządzacie ? - pyta Zembik. – Dwudziestego czwartego – odpowiada zaskoczony Molibdne. – A to jeszcze przed świętami – stwierdza Zembik. A potem UB-ecy… dzielą się jajeczkiem, jedzą tradycyjną golonkę i śpiewają „Podmoskiewskije wiecziera”. Zaśmiewamy się zawsze do rozpuku z tej sceny – z tego oderwania ubecji od polskiej tradycji, z ignorancji, etc.
A my jesteśmy lepsi? Czy sushi, albo łosoś którym chcemy oczarować rodzinę jest bardziej świąteczne niż golonka? Czy obsypywanie się prezentami ma w sobie więcej duchowej głębi niż pijackie przyśpiewki ubeków? Czy opłatek kupowany w supermarkecie jest lepsze od owego jajeczka? Warto się nad tym zastanowić w wigilijny wieczór.