Władza korumpuje, a władza absolutna korumpuje absolutnie – mawiał Lord Acton. Dla niepoznaki skorumpowanych polityków zwie się często „pragmatykami”. Polska ma Jacka Rostowskiego, świat – Alana Greenspana. Pod względem pragmatyzmu były szef banku centralnego USA jest wciąż niedoścignionym wzorem dla polskiego ministra.
Alan Greenspan słynie w świecie finansów z dwóch osiągnięć. Po pierwsze, „udało mu się" uchronić amerykańską gospodarkę przed krachem na początku nowego millenium, gdy pękała bańka internetowa. Po drugie, jak na złość, właśnie tym sukcesem sprowokował wybuch obecnego kryzysu finansowego.
A było to tak: żeby podtrzymać rynkową hossę, Greenspan jako szef Rezerwy Federalnej USA po prostu zwiększał podaż pieniądza. Drukując pieniądze, zapewniał sprawne funkcjonowanie rynkom i jednocześnie dawał inwestorom znak: „spoko, chłopaki, jakby coś się działo, jestem ja, Szef Wszystkich Szefów, i pomogę." Inwestorzy tak mocno uwierzyli w zapewnienia, że system finansowy zawsze będzie płynny, że nagle każda inwestycja zaczęła im się wydawać bezpieczna. Zwłaszcza w nieruchomości, a potem w kredyty. „Popyt jest, tani pieniądz jest, a więc hulaj dusza, piekła nie ma" – myśleli. Pomylili się sromotnie – okazało się, że papierowy pieniądz nie wytwarza bogactwa.
Greenspan sam przyznał, że jest jednym ze współwinnych kryzysowi. Nie przyznał jednak, że nie chodzi o pomyłki, które mogą przydarzyć się każdemu, a o pragmatyzm, czyli ogólną błędną postawę, który przez lata przyjmował. Pragmatyzm (w znaczeniu politycznym, nie – filozoficznym) - nie jest przecież cnotą. Oznacza poświęcanie długofalowych celów na rzecz doraźnej polityki. Słowem, pójście na łatwiznę. Działania pragmatyka wbrew ogólnie przyjętej opinii nie są też „rozsądne". Przypominają raczej bezradne kluczenie w ciemności. Pragmatyk nie ma wiedzy o otoczeniu, w którym się porusza. Dba tylko o to, żeby jak najrzadziej obijać się o okoliczne ściany. Ostatecznie, prędzej czy później, popełnia błąd i uderza w którąś z nich z impetem, rozbijając sobie przy tym głowę.
Rozbitej czaszki Greenspan mógł uniknąć, bo pragmatykiem nie był od zawsze. Właśnie ten fakt sprawia, że można nazwać go – z punktu widzenia idei – człowiekiem skorumpowanym przez władzę. Greenspan był w przeszłości wiernym współpracownikiem Ayn Rand, słynnej libertariańskiej pisarki, która nie uznawała żadnych kompromisów w kwestii wolnego rynku. W czasach przyjaźni z Rand nasz leciwy już bankier pisał nawet opiewające wolność i kapitalizm eseje (m.in. w „Capitalism: The Unknown Ideal").
Greenspan wciąż o Rand pamięta, bo wymienia ją wśród swoich intelektualnych inspiracji w ostatniej książce zatytułowanej „Era zawirowań". Niestety, odbiegł tak daleko od postawy libertariańskiej, że śp. Rand już pewnie nawet znudziło się przewracać w grobie (umarła w 1982 r.) Ten zwolennik wolnego rynku i standardu złota nie tylko stanął na czele quasi-socjalistycznego banku centralnego, lecz także zaczął dodrukowywać masowo nic niewarte banknoty. Zwieńczeniem jego drogi od rozsądku do pragmatyzmu jest popieranie Obamy w dążeniu do „antykryzysowego" podniesienia podatków. To właśnie łączy bezpośrednio Greenspana z ministrem finansów Jackiem Rostowskim. Rostowski cieszy się jednak jeszcze sympatią co poniektórych, podczas gdy Greenspan nie może już liczyć nawet na to. Warto, by Polak w porę zrezygnował z pragmatyzmu, bo nie tylko zniszczy naszą gospodarkę, ale – nie daj Boże – dorobi się podobnych opinii na swój temat, co Greenspan. Murray Rothbard, słynny wolnorynkowy ekonomista, nazywał tego ostatniego „naciągaczem w rodzaju czarnoksiężnika z Oz”, który jest typem „kujona pozbawionego charyzmy, przemawiającego nudnym i buczącym głosem”. Czy minister Rostowski też ma zamiar wkroczyć do krainy Oz?
A było to tak: żeby podtrzymać rynkową hossę, Greenspan jako szef Rezerwy Federalnej USA po prostu zwiększał podaż pieniądza. Drukując pieniądze, zapewniał sprawne funkcjonowanie rynkom i jednocześnie dawał inwestorom znak: „spoko, chłopaki, jakby coś się działo, jestem ja, Szef Wszystkich Szefów, i pomogę." Inwestorzy tak mocno uwierzyli w zapewnienia, że system finansowy zawsze będzie płynny, że nagle każda inwestycja zaczęła im się wydawać bezpieczna. Zwłaszcza w nieruchomości, a potem w kredyty. „Popyt jest, tani pieniądz jest, a więc hulaj dusza, piekła nie ma" – myśleli. Pomylili się sromotnie – okazało się, że papierowy pieniądz nie wytwarza bogactwa.
Greenspan sam przyznał, że jest jednym ze współwinnych kryzysowi. Nie przyznał jednak, że nie chodzi o pomyłki, które mogą przydarzyć się każdemu, a o pragmatyzm, czyli ogólną błędną postawę, który przez lata przyjmował. Pragmatyzm (w znaczeniu politycznym, nie – filozoficznym) - nie jest przecież cnotą. Oznacza poświęcanie długofalowych celów na rzecz doraźnej polityki. Słowem, pójście na łatwiznę. Działania pragmatyka wbrew ogólnie przyjętej opinii nie są też „rozsądne". Przypominają raczej bezradne kluczenie w ciemności. Pragmatyk nie ma wiedzy o otoczeniu, w którym się porusza. Dba tylko o to, żeby jak najrzadziej obijać się o okoliczne ściany. Ostatecznie, prędzej czy później, popełnia błąd i uderza w którąś z nich z impetem, rozbijając sobie przy tym głowę.
Rozbitej czaszki Greenspan mógł uniknąć, bo pragmatykiem nie był od zawsze. Właśnie ten fakt sprawia, że można nazwać go – z punktu widzenia idei – człowiekiem skorumpowanym przez władzę. Greenspan był w przeszłości wiernym współpracownikiem Ayn Rand, słynnej libertariańskiej pisarki, która nie uznawała żadnych kompromisów w kwestii wolnego rynku. W czasach przyjaźni z Rand nasz leciwy już bankier pisał nawet opiewające wolność i kapitalizm eseje (m.in. w „Capitalism: The Unknown Ideal").
Greenspan wciąż o Rand pamięta, bo wymienia ją wśród swoich intelektualnych inspiracji w ostatniej książce zatytułowanej „Era zawirowań". Niestety, odbiegł tak daleko od postawy libertariańskiej, że śp. Rand już pewnie nawet znudziło się przewracać w grobie (umarła w 1982 r.) Ten zwolennik wolnego rynku i standardu złota nie tylko stanął na czele quasi-socjalistycznego banku centralnego, lecz także zaczął dodrukowywać masowo nic niewarte banknoty. Zwieńczeniem jego drogi od rozsądku do pragmatyzmu jest popieranie Obamy w dążeniu do „antykryzysowego" podniesienia podatków. To właśnie łączy bezpośrednio Greenspana z ministrem finansów Jackiem Rostowskim. Rostowski cieszy się jednak jeszcze sympatią co poniektórych, podczas gdy Greenspan nie może już liczyć nawet na to. Warto, by Polak w porę zrezygnował z pragmatyzmu, bo nie tylko zniszczy naszą gospodarkę, ale – nie daj Boże – dorobi się podobnych opinii na swój temat, co Greenspan. Murray Rothbard, słynny wolnorynkowy ekonomista, nazywał tego ostatniego „naciągaczem w rodzaju czarnoksiężnika z Oz”, który jest typem „kujona pozbawionego charyzmy, przemawiającego nudnym i buczącym głosem”. Czy minister Rostowski też ma zamiar wkroczyć do krainy Oz?