Po dziesięciu dniach przerwy w dostawach gazu Gazprom wznowił transport surowca do Niemiec za pośrednictwem Nord Stream 1. Dla rządu w Berlinie jest to bardzo dobra wiadomość, gdyż w ostatnich dniach przewidywano już czarne scenariusze.
Nord Stream 1 ruszył. Niepewność została
O tym, jak bardzo nieprzewidywalna jest współpraca z Gazpromem, dobrze świadczą słowa niemieckiego ministra gospodarki Roberta Habecka, który w wywiadzie radiowym udzielonym na początku tygodnia, powiedział, że „wszystko może się zdarzyć. Może być tak, że gaz znowu popłynie i to nawet więcej, niż poprzednio, a może być tak, że nie popłynie nic”.
Zgodnie ze słowami wicekanclerza i ministra gospodarki, sytuacja nie jest do końca pod kontrolą. Rurociąg, który łączy Niemcy z Rosją bezpośrednio po dnie Bałtyku, ma przepustowość 55 milionów metrów sześciennych, a obecnie transportuje tylko trochę ponad 21 mln metrów sześciennych. Rzecznik prasowy niemieckiego operatora zapewnił, że przywrócenie przepustowości może zająć kilka godzin, ale eksperci przypominają, że Gazprom ostrzegał, że może przesyłać tylko 50 proc. umówionego wolumenu.
– Komisja Europejska chce, by kraje członkowskie dobrowolnie zmniejszyły swoje zużycie gazu. "Niemcy są w strachu, że nie będą mieli rosyjskiego gazu i wszyscy musimy się na to zrzucić" – powiedział 20 lipca na antenie Polskiego Radia Piotr Naimski.
Jak twierdzi Naimski, jeśli okaże się, ze plan Komisji Europejskiej obejmie jednak przymusowe ograniczenie zużycia gazu, to okaże się to niebezpiecznym precedensem, bo UE wejdzie w kompetencje rządów poszczególnych państw, co byłoby złamaniem traktatów. Dodał, że kryzys, z jakim mierzy się obecnie Unia Europejska to efekt polityki energetycznej Niemiec.
Czytaj też:
Niemcy zaplątani w Nord Stream. Muszą analizować coś na kształt Paktu Ribbentrop-Mołotow 2.0