Koniec świata wielkich samolotów. Zaczynają trafiać na „lotnicze cmentarze”

Koniec świata wielkich samolotów. Zaczynają trafiać na „lotnicze cmentarze”

Boeing 747 British Airways
Boeing 747 British Airways Źródło: Shutterstock / Eliyahu Yosef Parypa
Wycofano Airbusa A380, kłopoty ma Boeing 747 (Jumbo Jet). Linie lotnicze wybierają mniejsze, nowocześniejsze i bardziej ekonomiczne samoloty. Trend pogłębiła pandemia COVID-19.

Prestiż, którego dowodem dla linii lotniczych było posiadanie w swojej flocie największych z największych samolotów, nie ma znaczenia. Teraz prestiż to po prostu przetrwanie. O końcu świata wielkich samolotów pisze Gazeta.pl.

Samoloty największe są jak auta z silnikami V8. Te pierwsze fajnie wyglądają, te drugie fajnie brzmią. Ale i jedne i drugie za dużo kosztują i za dużo palą paliwa. I nie da się tego zmienić. Dlatego są skazane na powolną śmierć, którą na dodatek przyspieszyła największa w historii katastrofa w branży lotniczej – kryzys COVID-19 – która uziemiła samoloty w ogóle i wstrzymała ruch lotniczy na całym świecie. Sytuacja wróci do normalności najwcześniej za kilka lat (optymiści mówią o 4 latach).

Supr Jumbo, czyli Airbus A380 to samolot produkowany od 2007 roku, którego nikt nie chce. Jest ogromny pod każdym względem, nie tylko pojemności co do pasażerów i rozpiętości skrzydeł, ale także kuriozalnej ceny. Linie Emirates mają 110 sztuk, ale inne na desperacki i lekkomyślny krok (na szczęście dla nich) się nie zdecydowały. „W 2019 roku pierwsze egzemplarze tego modelu poszły na złom, bo brakowało chętnych do zakupu używanych maszyn” – pisze Gazeta.pl. W lutym 2020 Airbus A380 został wycofany. Wycofały się z eksploatacji nawet linie Air France-KLM

Koniec czeka też najbrzydszego z wielkich i kultowego Boeinga 747 – Jumbo Jeta. Maszyna „z garbem” powstaje od kilku dekad, w różnych odmianach. Technologicznie to zabytek, zwłaszcza jeśli chodzi o spalanie. Co z tego, że wersja 747-400 potrafi przewieźć od 410 do 568 pasażerów, skoro pali jak smok.

Drugim – poza spalaniem – problemem wielkich maszyn okazało się zapełnienie ich. Nie udawało się to w pełni coraz częściej, co – biorąc pod uwagę koszty pojedynczego przelotu – miało katastrofalne skutki. Współczesne lotnictwo, co udowodniły tanie linie, polega na tym, że biznes kręci się, kiedy samolotami leci tyle osób, ile jest miejsc. Wożenie powietrza, w dodatku za miliony, biznes spycha w przepaść.

Wreszcie po trzecie, gwoździem do trumny okazała się pandemia. Nawet te nieekonomiczne samoloty przestały po prostu latać. A ich powrót w przestworza jest bardziej niż powolny, w związku z ciągłymi ograniczeniami lotów.

Przestały już latać Jumbo Jetami linie Qantas, w sierpniu pierwszy egzemplarz 747-400 wycofały British Airways. BA wycofają wszystkie maszyny docelowo, a mają ich ponad 30.

Jaka czeka nas przyszłość? Przyszedł czas samolotów średniej wielkości, nowoczesnych i ekonomicznych, takich jak Dreamliner – Boeing 787. Gazeta.pl prognozuje: „Powiewem świeżości w branży lotniczej mogą być maszyny takie jak Airbus A321 XLR – wąskokadłubowe, ale zdolne do pokonania krótszych tras międzykontynentalnych bez lądowania na tankowanie. Zdaniem Airbusa, A321 XLR mógłby latać chociażby na trasach z Rzymu do Nowego Jorku lub z Londynu do Miami, zużywając przy tym znacznie mniej paliwa niż samoloty szerokokadłubowe”.

Wszystko wskazuje na to, że cmentarze samolotów w najbliższych latach przyjmą sporo wielkich maszyn.

Czytaj też:
Boeing kończy produkcję Jumbo Jeta (747) i planuje większe zwolnienia