Pierwsze wrażenie z Mortal Kombat 1. Restart serii okiem casualowego weterana bijatyk

Pierwsze wrażenie z Mortal Kombat 1. Restart serii okiem casualowego weterana bijatyk

Scorpion z Mortal Kombat 1
Scorpion z Mortal Kombat 1 Źródło:Mortal Kombat 1 / Warner Bros
Mortal Kombat 1 to reboot, na który nikt nie czekał. Seria miała się całkiem dobrze i z powodzeniem walczyła o uwagę graczy. Jakkolwiek jednak by twórcy nie nazwali swojej gry, najważniejsze jest jedno – porządne wykonanie i sporo uczucia przelanego na linijki kodu.

Zabrzmi to pewnie dziwnie, ale prawdopodobnie niewiele więcej biłem się wirtualnie niż w rzeczywistości. Owszem, sporo czasu spędziłem przy automatach do Tekkena, łamałem pierwsze joysticki przy Street Fighterze, bawiłem się Soul Caliburem, Guilty Gearem i Mugenem, a i parę fatality w życiu się obejrzało. Nigdy jednak nie byłem hardkorowym przedstawicielem tego gatunku, a przygodę z bijatykami kończyłem na maksymalnie kilku godzinach na dany tytuł.

Bijatyki super, ale bez przesady

Dorastanie w latach 90-tych i rudy kolor włosów zmuszały mnie niestety do częstych „solówek” po szkole, a później zainteresowania się sportami walki na studiach. Oczywiście, że nie lubiłem obrywać od rówieśników, o wiele łatwiej przychodziło mi zbieranie batów w grach. Brak pewnej zręczności czy może wytrwałości sprawiał jednak, że nigdy nie nauczyłem się porządnych combosów, a najlepsze wyniki osiągałem w tak casualowych tytułach jak Smash Bros czy Injustice. Podkreślmy więc, że ostatecznie żaden ze mnie ekspert w komputerowych nawalankach, choć w te najważniejsze parę razy w życiu zagrałem.

Może jednak to wprowadzenie jest przesadne. Przecież większość znajomych, z którymi grałem, podobnie wciskała wszystkie klawisze naraz, licząc na przypadkowe odkrycie ciekawej kombinacji. Może za dużą wagę przykładam do tych kilku procent wyjadaczy, którzy na poprzednich częściach Mortal Kombat zjedli zęby i wybudzeni w środku nocy wyklepią każde brutality. Dorastanie w postkomunistycznej atmosferze małomiasteczkowej przemocy też nie było chyba aż tak straszne. Ostatecznie naukę w gimnazjum ukończyłem z wszystkimi zębami w szczęce i nawet bez podbitego oka, bo do maja po ostatniej bójce nie było już śladu.

W każdym razie uznałem za istotne podkreślić swoją pozycję wyjściową. Piszę to jako człowiek, który lubi siąść ze znajomym przed ekranem i przy piwie zniszczyć go serią losowych kopnięć. Ewentualnie przegrać z młodszą siostrą, która klika przez całą walkę jedną i tę samą kombinację. Oceniam też jako ktoś, kto jednocześnie nie lubi przemocy i nie jara się przesadnie aurą jednej z najbardziej brutalnych gier. Stwierdzam więc po prostu jako bijatykowy laik – Mortak Kombat 1 jest super.

Udany restart serii Mortal Kombat

Podoba mi się pomysł resetu lore, za którym od dawna nie nadążałem. Podoba mi się jednocześnie powrót starych znajomych. Mortal Kombat bez Scorpiona i Sub-Zero oczywiście nie istnieje, ale miło upewnić się, że restart serii nie oznacza restartu całej ekipy wojowników. Podoba mi się wreszcie to, co widzę i słyszę, bo gra jest po prostu piękna i dobrze udźwiękowiona. Wszystkie elementy zdają się wyważone i na swoim miejscu. Do tego na PC średniej klasy gra chodzi płynnie i nie zmusza nas do obniżania detali – tu warto wspomnieć, że za wersję PC odpowiada polskie QLOC. Ich port to miła odmiana po ostatnich dużych premierach tego roku.

Po przejrzystym samouczku dostajemy coś, o czym wśród graczy już teraz jest głośno. Świetny tryb fabularny wyznacza poziom, do którego równać będą teraz kolejni twórcy bijatyk. Mamy momenty zabawne, nostalgiczne, pomysłowe, inteligentnie nawiązujące do klasyków. Aż chce się toczyć kolejne pojedynki i odkrywać dalej fabułę.

Co ważne, historia została tak rozłożona, że po kilku walkach mamy momenty oddechu, czy raczej odpoczynku dla umęczonych palców. Pojedynki są bowiem intensywne i nawet na łatwiejszych poziomach trudności mobilizują nas do szybszego klikania. Nie zawsze wiem, co robię, ale też prawie nigdy nie wygrywam bezmyślnie. Zamknięcie oczu i wciskanie losowych klawiszy raczej tu nie zadziała. Trzeba minimalnie chociaż nadążać za tym, co dzieje się na polu walki i stosować różnorodne kombinacje. Nie ma nudy.

Wprowadzony jako nowość system Kameo sprawia, że każdy wojownik może dobrać sobie kogoś w rodzaju sekundanta. Zyskujemy w ten sposób o kilka ataków więcej, które możemy aktywować specjalnym paskiem. To coś raczej dla doświadczonych graczy, który potrzebują uzupełnić repertuar ciosów, by zatuszować słabe strony swojej postaci, ale i laicy ucieszą się z większego wachlarza trików. Oczywiście wszystko to można zablokować lub wyminąć – nawet najpotężniejszy atak podlega tym zasadom.

Mortal Kombat 1 to coś więcej niż lifting dla staruszka

Widać, że Mortal Kombat 1 przygotowany został z miłością. Postaci na start jest dużo, areny bitew są dopracowane, a „kustomizacja” wyglądu strojów jest opcjonalna i nie narzuca się na każdym kroku. Menu nie jest za duże, nie ma pstrokatości i wyskakujących z każdej strony sklepów czy okienek z informacjami. Nie zapomniano o lubianym przez graczy systemie z uderzeniami tak mocnymi, że domagającymi się natychmiastowych prześwietleń. Nie mam pojęcia, czy wymienione wyżej kwestie zadowolą hardkorowych fanów bijatyk, ale dla niedzielnych graczy MK1 będzie świetną rozrywką.

O ile szkolnych bójek wolałbym nigdy nie powtarzać, o tyle do pierwszych chwil z Virtua Fighter 2 wróciłbym choćby zaraz. Mortal Kombat 1 nie jest w stanie przenieść nas w czasie, nawet jeśli cofnął się o 10 miejsc w numeracji. Zapewni jednak dobrą rozrywkę w znanym otoczeniu. Pozwoli też bezpiecznie przelać nadmiar energii w ściskanego w dłoniach pada. Lepiej jednak, żeby była to jakaś solidna konstrukcja. Jak wspomniałem, walki są intensywne. Takie legendy jak Raiden czy Shang-Tsung nie uznają sparingów.

Czytaj też:
Pierwsze wrażenie z Jagged Alliance 3 było ważną lekcją. Cierpliwość popłaca także w grach
Czytaj też:
Dead Island 2, czyli jak przetrwać zombie apokalipsę na wyspie luksusu

Źródło: WPROST.pl