Men of War II przytłoczyło mnie swoją złożonością. To chyba dobry znak

Men of War II przytłoczyło mnie swoją złożonością. To chyba dobry znak

Grafika z gry Men of War II
Grafika z gry Men of War II Źródło:Best Way/Fulqrum Publishing
Samouczek na dwie – trzy godziny, plus kilka kolejnych, żeby z grubsza ogarnąć rozgrywkę w strategii? Men of War II nieco mnie przerosło, ale dla fanów gatunku ma szansę być strzałem w dziesiątkę

Kiedy pytają mnie, jakiej słucham muzyki, odpowiadam zwykle – prawie każdej, z wyjątkiem disco polo. Kiedy pytają mnie, jakie lubię gatunki gier, odpowiadam podobnie – niemal wszystkie, może z wyjątkiem symulatorów prowadzenia tira czy maszyn rolniczych. Nie wahałem się więc długo, gdy zaproponowano mi recenzję Men of War II. Podszedłem do tego nawet z ciekawością, bo z RTS-ami nie miałem bliższego kontaktu już od jakiegoś czasu. Szybko uświadomiłem sobie, jak duży błąd popełniłem.

Men of War II. Bolesne uświadomienie własnej nieporadności

Zderzenie z rzeczywistością miałem już przy samouczku, którego zdecydowanie nie powinniście pomijać. Samo przejście tego podstawowego szkolenia zajęło mi dwa wieczory. Owszem, da się to zrobić na luzie przy jednym posiedzeniu, ale może nie w skórze typowego, zabieganego 30-latka. Żeby więc cieszyć się grą, trzeba najpierw trochę posłuchać i poczytać. Niezbyt kusząca wizja dla niecierpliwego recenzenta.

Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że Men of War II nie będzie przypominało Warcrafta, Starcrafta czy nawet serii Command and Conquer. W najgorszych koszmarach nie przewidziałem jednak stopnia jego skomplikowania. Mnogość jednostek i rzeczy, które można z nimi zrobić, zwyczajnie mnie przerosła. Podjąłem próbę obejścia tego problemu i grania „na hurra”, czyli posyłania masy czołgów i pojazdów opancerzonych bez większego przygotowania. To jednak najgorsze co możemy zrobić, ponieważ sprytny komputerowy przeciwnik błyskawicznie skontruje takie lenistwo. Nie wspominając nawet o przeciwniku ludzkim, który tylko czeka na takie coś w trybie multiplayer.

2 wojna światowa dla fanów mikrozarządzania

Tu nie ma dróg na skróty, trzeba się pochylić nad materiałem danym nam przez twórców z ukraińskiego Best Way. Men of War II nie jest dla generałów, lubiących zdominować przeciwnika przewagą liczebną. Preferuje dowódców, którzy kochają mikrozarządzanie. Do tego stopnia, że można konkretnym szeregowcom włożyć do plecaka konkretny sprzęt. Do tego stopnia, że mamy misje kampanii, w których kilkuosobowe oddziały eliminują przeważające siły wroga.

Ze sterowaniem pojedynczymi grupami jeszcze sobie radziłem, nie jestem znowu takim „growym dziadkiem”. Kiedy jednak do dyspozycji miałem kilka jednostek, to zaczynały się prawdziwe schody. Zawsze zapominałem o podpięciu jakiegoś działka do ciężarówki, obsadzeniu moździerza dwoma wojakami, albo zamianie rodzaju pocisków czołgu z przeciwpiechotnych na przeciwpancerne. Niejednokrotnie, kiedy ostatnie wysłane przeze mnie formacje docierały w pobliże frontu, to te puszczone przodem stały już w kłębach dymu.

Men of War II to dobrze oddaje chaos pola bitwy

Jestem beznadziejnym strategiem, o czym ta gra dobitnie mi przypomniała. Doceniłem jednak fakt, że uświadomiła mi z jeszcze większą siłą, jak skomplikowane jest nowoczesne pole bitwy i jak często stanowi beznadziejną próbę ogarnięcia czystego chaosu. W ciągu pierwszych trzech rozgrywek śmiertelnie potrąciłem własnego konia i ostrzelałem budynek ze swoimi ludźmi w środku, zakopując ich pod gruzami. Wygrałem też kilkugodzinną bitwę, kompletnie zapominając o części swoich oddziałów, które ostatecznie nie wystrzeliły nawet jednego naboju.

Grając w Men of War II cierpiałem katusze, ponieważ absolutnie pozbawiono mnie umiejętności multitaskingu. Gdy inni ustawiali się w kolejce po dar wielozadaniowości i talenty logistyczne, ja kierowałem swe kroki do stoiska z ADHD i panikowania pod presją. Na całe szczęście nie poskąpiono mi pewnej spostrzegawczości i daru rozpoznania dobrej gry, kiedy na taką się natknę. Men of War II to świetna gra. Pytanie tylko – jak to zwykle bywa w takich sytuacjach – świetna dla kogo?

Men of War II. Szaleństwo szczegółowości

Jeżeli i wy macie ów dar spostrzegawczości i czytaliście uważnie, to mogliście zauważyć już pewne zalety opisywanej tutaj produkcji. Mowa o szczegółowości i schodzeniu na najniższe poziomy mikrozarządzania. Możemy tu zrobić naprawdę niemal wszystko: nasi żołnierze mogą się położyć, ukryć za przeszkodą, schować w budynku czy pojeździe. Mogą biec sprintem, strzelać, rzucać różnego rodzaju granatami czy obsługiwać rozkładane wyrzutnie pocisków.

Mamy nawet zwiadowców i inżynierów, którzy zlokalizują wrogie cele oraz zadbają o to, by obsłudze działka Gatlinga nigdy nie zabrakło amunicji. Dostaliśmy do dyspozycji rozbudowany system obrażeń pojazdów, takie małe World of Tanks. Jeśli ustawimy się do przeciwnika nieodpowiednią ścianą czołgu, to możemy zapomnieć o szansie na jakąkolwiek korzystną wymianę ognia. Pancerz to zresztą tylko jeden z celów: można też niszczyć gąsienice czołgów lub wieżyczki strzelnicze. Zabicie poszczególnych członków załogi również znacząco wpłynie na zdolności bojowe konkretnej maszyny. Da się nawet przejąć bezpośrednie sterowanie nad konkretną jednostką.

Strategia czasu rzeczywistego dla hardkorowych graczy

O lotnictwie nawet nie zamierzam zaczynać, bo przerażony całą tą zabawą nie próbowałem się zbytnio wgryzać w jeszcze ten jeden dodatkowy aspekt. Wzywałem jedynie zwiad i czasami prosiłem o zbombardowanie mocniej bronionych punktów. Bez tego bowiem nie dawało się często skutecznie przesuwać swoich jednostek w ramach ofensywy. Jak wspomniałem wcześniej, mnogość rozwiązań niestety nie jest opcjonalna. Żeby odnieść sukces, w Men of War II trzeba umieć grać na wielu fortepianach jednocześnie i korzystać ze wszystkich dobrodziejstw swojej armii.

Produkcja Best Way raczej nie jest dla niedzielnych graczy, którzy chcieliby bezstresowo porozjeżdżać czołgiem kilka wrogich okopów. Stanowi natomiast doskonałą zabawkę dla niespełnionych strategów, którym marzy się zaplanowany do najmniejszego szczególiku szturm piechoty, wspomaganej ciężkimi pojazdami i artylerią oraz precyzyjnymi uderzeniami bombowców.

Druga wojna w cyfrowym wydaniu

Fani historii i realiów II wojny światowej również powinni być zadowoleni, bo wszystko zostało tutaj odtworzone z należytą dbałością o szczegóły. Może i recenzent nie umiał czasem odróżnić jednego działka od drugiego, nie dostrzegał też instynktownie różnic pomiędzy licznymi rodzajami pojazdów opancerzonych. Osoby zainteresowane militariami i tamtym okresem nie powinny mieć jednak z tym problemu.

Men of War II jest też raczej grą dla starszych użytkowników. Nie brak w niej krwawych scen i grozy wojny. Ludzie giną tu jak muchy, często w brutalnych okolicznościach. Nasze pociski są w stanie zniszczyć wszystko i wszystkich, nie pozostawiając na froncie nawet jednego budynku. Totalna destrukcja to niewątpliwie plus tego typu strategii, a twórcy o tę kwestię zadbali szczególnie.

Men of War II? Gra dla koneserów

Oceniając grę tak odległą od moich upodobań, musiałem zajrzeć do ocen użytkowników. Zaskoczyło mnie nieco, że na Steamie tytuł Best Way ma mieszane recenzje. Głównym zarzutem jest fakt, że Men of War II nie jest podobne do pierwszej części. Trudno mi się do tego odnieść, jako że w tamtą produkcję zwyczajnie nigdy nie zagrałem. Wielu obrońców „dwójki” pisze jednak, że taka ocena jest niesprawiedliwa, a sami bawili się świetnie... po jakichś 5-10 godzinach, kiedy już udało im się „wgryźć” w ten tytuł. Wychwalali też tryb multiplayer.

Jeśli – podobnie jak ja – nie macie luźnych 10 godzin na żmudną naukę sterowania i – tak jak niżej podpisany – nie macie licencjatu z logistyki, sugerowałbym poważnie zastanowić się nad zakupem Men of War II. Nie każdy może być wielkim wodzem, w pewnym wieku trzeba się z tym po prostu pogodzić. Jeżeli jednak urodziliście się w kapeluszu Napoleona, albo ukończyliście West Point z wyróżnieniem... Cóż, chyba mam tutaj coś w sam raz dla was.

Ocena: 7,5

Czytaj też:
Stylowa, wciągająca, doskonała... a mało kto w nią zagra. Recenzja Solium Infernum
Czytaj też:
Gra o miłości silniejszej niż śmierć. Recenzja Banishers: Ghosts of New Eden

Źródło: WPROST.pl