Wieczorem 13 września obserwatorzy nocnego nieba znów będą mogli zobaczyć „kosmiczny pociąg”, czyli nietypową formację satelitów Starlink, która tworzy się tuż po umieszczeniu ich na orbicie Ziemi. Gdzie i kiedy będą widoczne?
Kosmiczny pociąg Starlinków nad Polską. Kiedy oglądać?
Na niebie obserwować będzie można pociąg misji G7-2, który został wystrzelony 12 września o 8:57 z kosmodromu Vandenberg w stanie Kalifornia. Pierwsze widowisko z udziałem 21 satelitów odbyło się już w nocy z 12 na 13 września. Już dziś jest jednak kolejna okazja, by zobaczyć urządzenia SpaceX.
Kosmiczny pociąg 13 września widoczny będzie dwukrotnie i to nawet gołym okiem. Pierwszy przelot odbędzie się o 19:23 czasu polskiego. Drugi obserwować będzie można o 20:57. Oba potrwają zaledwie parę minut.
Jaki informuje administrator facebookowej grupy Starlinki, pierwszy przelot odbędzie się niedługo po zachodzie słońca, więc będzie jeszcze dość jasno. Satelity mogą więc być widoczne jedynie we wschodniej Polsce. Drugi przelot będzie widoczny w całym kraju, ale będzie niższy i krótszy – potrwa jedynie ok. trzech minut.
Jak zwykle na wspólne oglądanie zaprasza wielu entuzjastów, transmisja będzie prowadzona m.in. na kanale YouTube serwisu Nocne Niebo.
Kosmiczny pociąg – kochany i nienawidzony
O zjawisko kosmicznego pociągu pytaliśmy w wywiadzie Karola Wójcickiego, prawdopodobnie najbardziej znanego popularyzatorów nauki w Polsce, fana obserwacji nieba. Zjawisko jest bowiem kochane i nienawidzone jednocześnie.
– To jest trudny temat, który nie jest jednoznaczny. Są bowiem dwie strony medalu. Zacznę od tej, bardziej atrakcyjnej z mojego punktu widzenia. Starlinki, tuż po uwolnieniu na niskiej orbicie Ziemi, tworzą niezwykle widowiskowe zjawisko, które obserwujemy zaledwie od paru lat, gdy ta rewolucja technologiczna się zaczęła, czyli tak zwany „pociąg Starlink” (nazywany też „kosmicznym pociągiem” – przyp. red.). Jest to 60 satelitów, lecących w prostej linii jeden za drugim. Tworzy to na niebie efekt świetlistej linii – mówił Karol Wójcicki w wywiadzie dla Wprost.pl.
– Doskonale pamiętam, jak w czasie pandemii, ale także tuż przed jej rozpoczęciem, chęć zobaczenia tego zjawiska wyciągała z domów setki, jak nie tysiące ludzi. Ogłoszenie takiego przelotu na dany wieczór było informacją dnia. Jako popularyzator astronomii, który skupia się na zachęcaniu ludzi do patrzenia w niebo, to był świetny wabik. Ludzie nie tylko cieszyli się widokiem Starlinków, ale też uczyli się trochę gwiazdozbiorów, orientowali się w stronach świata, musieli trochę pogłówkować, żeby to na niebie znaleźć. To jest ta dobra strona medalu – powiedział.
– Druga strona to kwestia zanieczyszczenia nieba sztucznymi satelitami. Tutaj sprawa też nie jest taka oczywista, bo choć Starlinków na niebie już jest dwa razy więcej, niż przez ostatnie 60 lat satelitów na orbicie, to ten widok wcale nam się tak bardzo nie popsuł. Są one widoczne bowiem tylko w początkowej fazie swojego lotu. Gdy już „parkują” na docelowej orbicie, widać je dużo słabiej. Biorąc pod uwagę, ile ich już wystrzelono, to w dowolną noc, patrząc w niebo, powinniśmy widzieć ich setki, a tak nie jest – dodał.
Czytaj też:
Zamiast drinka z parasolką, wybierają zorzę polarną. Karol Wójcicki o astroturystach: Jadą spełnić swoje marzenieCzytaj też:
Putin chwali Elona Muska. „Wybitny człowiek i utalentowany biznesmen”