Są zmiany w ustawie z dnia 20 maja 2016 roku o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych, która powszechnie znana jest pod nazwami ustawa wiatrakowa, ustawa odległościowa, czy ustawa 10H.
„Rząd przyjął autopoprawkę ws. ustawy wiatrakowej – inwestor el. wiatrowej będzie udostępniał co najmniej 10% mocy zainstalowanej na rzecz mieszkańców gminy w formule prosumenta wirtualnego – to wyraźna korzyść dla lokalnych społeczności i szansa na tańszą energię elektryczną” – napisała minister środowiska i klimatu Anna Moskwa.
Co ciekawe, jeszcze 12 grudnia w mediach politycy zaznajomieni z projektem mówili, że obowiązkowa moc udostępniana dla lokalnej społeczności miała wynosić nie 10, a 5 proc.
Ustawa wiatrakowa – jeden z kamieni milowych
Przyjęcie ustawy wiatrakowej, która leży w sejmowej zamrażarce od lipca, jest kluczowe również dla możliwości wypłaty środków z Krajowego Planu Odbudowy. Przyjęcie rozwiązań jest bowiem jednych z kamieni milowych przedstawionych przez Komisję Europejską.
Najczęściej nazywana jest ona ustawą 10H. Skrót ten odnosi się do jej meritum i czynnika, który de facto sprawił, że rozwój rynku w Polsce od 2016 roku bardzo spowolnił, a w niektórych obszarach kraju w ogóle się zatrzymał. 10H, to nic innego, jak zapisana prawnie odległość, która musi zostać zachowana od najbliższych zabudowań, aby móc postawić nową turbinę wiatrową. Jest to dziesięciokrotność wysokości masztu wiatraka.
Najczęściej stosowanymi wiatrakami są takie, których wysokość waha się od 95 do nawet 120 metrów. Zgodnie z ustawą, ich ustawienie od najbliższych zabudowań (nie tylko mieszkalnych), musi przekraczać 950 metrów w przypadku tego pierwszego i aż 1200 metrów biorą pod uwagę najwyższy.