Najmniej zarabiający zrobią dobry interes na PPK

Najmniej zarabiający zrobią dobry interes na PPK

Praca w kawiarni
Praca w kawiarni Źródło:Pixabay
Na podwójnej podwyżce minimalnego wynagrodzenia mogą zyskać najmniej zarabiający, którzy nie zrezygnują z PPK – informuje „Rzeczpospolita”.

Ogólna zasada jest taka, że uczestnicy programu PPK odkładają w nim co miesiąc od 2 proc. do 4 proc. swojej pensji brutto. Pracodawca dokłada im do tego od 1,5 do 4 proc. pensji, a państwo co roku dopłaca 240 zł z tytułu oraz jednorazowo, na starcie 250 zł z tytułu opłaty powitalnej. Najmniej zarabiający, dla których odkładanie 2 proc. pensji byłoby zbyt dużym obciążeniem, mogą korzystać z obniżonej składki 0,5 proc. pensji brutto. Ta preferencja dotyczy zarabiających w tym roku do 3612 zł, bo tyle wynosi obecnie 120 proc. płacy minimalnej. Przyjmuje się przy tym pewną fikcję, że osoby te odprowadzają składkę w odpowiadającą 2 proc. zarobków i państwo i pracodawca dokładają się tak, jak gdyby był to udział w pełnej minimalnej wysokości – wyjaśnia „Rzeczpospolita”.

PPK. Korzystna dla pracownika fikcja dotycząca dopłat od pracodawcy

W przyszłym roku płaca minimalna pójdzie dwukrotnie w górę, w styczniu i lipcu. Do tej pory rosła tylko raz do roku. To nietypowe rozwiązanie to reakcja na wysoką inflację. Dziś minimalna płaca to 3010 zł brutto, w połowie przyszłego roku może zaś oscylować w okolicach 3500 zł.

Oskar Sobolewski z Instytutu Emerytalnego zauważył, że osoby zarabiające ponad 4000 zł będą mogły korzystać z obniżki składek do PPK. Limit 120 proc. płacy minimalnej będzie wynosił bowiem odpowiednio 4020 zł, 4099 zł, 4200 zł, a nawet 4500 zł.

– Nawet jeśli w życie wejdzie propozycja rządowa, od lipca 2023 r. będziemy mieli bardzo wysoki próg dla stosowania obniżonych składek. 120 proc. z 3500 zł daje kwotę 4200 zł. Tymczasem gdy w 2019 r. startowało PPK, było to 2700 zł. Próg pójdzie więc w krótkim czasie w górę o 1500 zł, czyli o przeszło połowę – wylicza Oskar Sobolewski.

Uważa, że osoby najmniej zarabiające mogą poczuć się zachęcone do przystąpienia do PPK, bo nie dając wiele od siebie, dostaną znaczące emerytalne wsparcie od pracodawcy: ktoś, kto zarabia 4000 zł, przy składce obniżonej do 0,5 proc. wpłaci do systemu 20 zł, a pracodawca dołoży 60 zł. Do tego dojdzie dopłata od państwa w stałej wysokości.

Polacy nie chcą PPK, bo boją się powtórki z przeszłości

Czy tak rzeczywiście będzie? Polacy odnoszą się do PPK sceptycznie. Pod koniec marca pisaliśmy, że w ramach programu oszczędza zaledwie 2,5 mln Polaków, znacznie mniej niż zakładał rząd. Nie pomogła nawet procedura, zgodnie z którą do PPK automatycznie zapisywani są wszyscy uprawnieni i trzeba złożyć oświadczenie o rezygnacji, by nie korzystać z jego „dobrodziejstw”. Jeśli rząd miał nadzieję, że uprawnieni machną ręką i zostaną w programie choćby ze swego rodzaju lenistwa, to bardzo się pomylił. Pracownicy wydrukowali formularze o rezygnacji i szybko zanieśli je do działu kadr.

Dlaczego Polacy nie chcą oszczędzać w PPK? Problemem jest brak zaufania do publicznych mechanizmów emerytalnych. Polacy doskonale pamiętają zamieszanie związane z OFE. Fundusze zostały wprowadzone do polskiego porządku prawnego w 1999 roku przez rząd Jerzego Buzka, a już kilkanaście lat później ekipa Mateusza Morawieckiego wzięła się za rozmontowanie systemu. W poniższym artykule piszemy, które grupy zawodowe wykazują największe zainteresowanie oszczędzaniem w PPK.

Czytaj też:
Nauczyciele i lekarze nie chcą oszczędzać w ramach PPK. Paweł Borys zgaduje przyczyny niechęci

Opracowała:
Źródło: Rzeczpospolita / Wprost