Właściciel luksusowego jachtu Amadea miał nadzieję, że wpływając na wody Fidżi uniknie sankcji. Wiele wskazuje bowiem na to, że wart 300 mln dolarów jacht należy do oligarchy Sulejmana Kerimowa, który nie może już korzystać ze swojego majątku na terenie Unii Europejskiej, Stanów Zjednoczonych i kilku innych państw, które nałożyły na niego sankcje. Kapitan statku zignorował więc fakt, że nie miał zezwolenia na wpłynięcie, ale nadzieje okazały się płonne: na prośbę amerykańskich władz urzędnicy na Fidżi przejęli jacht, a po kilku tygodniach „odesłali” go w liczącą ponad 8 tys. km drogę do Stanów Zjednoczonych. Co ciekawe, zaledwie trzy miesiące wcześniej, uciekając przed sankcjami, jacht pokonał praktycznie tę samą trasę, bo w chwili wybuchu wojny na Ukrainie znajdował się w porcie w Meksyku.
Fidżi nie chciało utrzymywać drogiego jachtu
CBS News informuje, że jednostka właśnie dopłynęła do San Diego. Dalszy pobyt w porcie na Fidżi nie był możliwy, gdyż jego utrzymanie przekraczało możliwości finansowe wyspy. Roczne utrzymanie takiej jednostki w dobrym stanie to koszt rzędu ok. 30 mln dolarów. Stany Zjednoczone zadeklarowały, że wyłożą potrzebne pieniądze.
Kerimow nie przyznaje się do luksusowej zabawki, a prawnicy reprezentujący właściciela zapewniają, że należy on do innego rosyjskiego oligarchy – Eduarda Chudainatowa – byłego szefa rosyjskiego giganta energetycznego Rosnieft, który nie został ukarany sankcjami – podaje Reuters.
Wszystkie dalsze kroki dotyczące statku będzie podejmował Zespół Departamentu Sprawiedliwości USA, który nadzoruje przejmowanie luksusowych aktywów rosyjskich oligarchów.