Nowy rząd weźmie się za „wiatraki". 200 metrów ma "kluczowe znaczenie"

Nowy rząd weźmie się za „wiatraki". 200 metrów ma "kluczowe znaczenie"

Ustawa wiatrakowa
Ustawa wiatrakowa Źródło:Pixabay
Jedną z pierwszych decyzji nowego rządu będzie liberalizacja tzw. ustawy wiatrakowej - pisze Money.pl. Odległość, w jakiej mogłyby powstawać farmy wiatrowe, ma zostać zmniejszona z 700 do 500 metrów. Eksperci przekonują, że różnica 200 metrów ma w tym kontekście ogromne znaczenie.

Wszystko wskazuje na to, że premierowi Mateuszowi Morawieckiemu nie uda się uzyskać wotum zaufania od Sejmu i w połowie grudnia powołany zostanie nowy rząd pod wodzą Donalda Tuska. Według Money.pl, jedną z pierwszych decyzji nowej koalicji będzie zmiana tzw. ustawy wiatrakowej. Projekt ustawy w tej sprawie został złożony podczas trwającego posiedzenia Sejmu. Zakłada on odblokowanie rozwoju lądowej energetyki jądrowej. Według założeń minimalna odległość, w jakiej mogłyby powstawać farmy wiatrowe, zostanie zmniejszona z 700 do 500 metrów.

Rząd Tuska zliberalizuje ustawę wiatrakową. Co da 200 metrów?

Portal zwraca uwagę, że jest to powrót powrót do kompromisu wypracowanego w ubiegłym roku, kiedy rząd PiS planował liberalizację drakońskiej zasady 10H (określającej minimalną odległość między budynkiem mieszkalnym a elektrownią wiatrową jako dziesięciokrotność wysokości instalacji). Nie było jednak na to zgody koalicyjnej Solidarnej Polski, wskutek czego przeforsowano limit na poziomie 700 metrów. Eksperci nie mieli wątpliwości, że to kosmetyczna zmiana i Polska nadal będzie miała najbardziej restrykcyjne przepisy w tej sprawie w Europie.

Tymczasem zmniejszenie odległości do 500 metrów zakwalifikowałaby nasz kraj do grona najbardziej liberalnych, na co wskazywał raport brytyjskiego think-tanku Ember-Climate. Z analiz Ember wynika, że za sprawą liberalizacji przepisów w Polsce mogłoby powstać 10 GW nowych mocy wiatrakowych do 2030 roku, podczas gdy przy obecnych 700 metrach – 4 GW. O tym, że 200 metrów „stanowi diametralną różnicę" przekonuje Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.

– Zwiększa tempo rozwoju lądowej energetyki wiatrowej, bowiem niemal wszystkie inwestycje były przygotowywane na 400-600 metrów. Zmniejszenie odległości do 500 m może dać nawet 5-7 lat przyśpieszenia inwestycji. 200 metrów to niby niewiele, ale patrząc na zagospodarowanie przestrzenne i rozproszoną zabudowę w Polsce, ma kluczowe znacznie – mówi w rozmowie z Money.pl Gajowiecki.

Potwierdzają to również wyliczenia polskiej izby doradczej Ambiens. Według nich obniżenie wymaganego dystansu o 200 m spowoduje zmniejszenie tzw. wykluczonego obszaru (takiego, w którym zgodnie z przepisami nie może powstać farma wiatrowa) o 44 proc. w skali całej Polski. Szacunki Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej wskazują, że zmniejszenie minimalnej odległości do 500 m pozwoliłoby zwiększyć obszar zajmowany przez wiatraki z 0,28 proc. do 7,08 proc. powierzchni kraju.

„Ludzie chcą zielonej energii"

Szef organizacji przekonuje, że zmniejszenie odległości od zabudowań nie będzie oznaczało konfliktu z mieszkańcami gmin, w których mają powstać farmy (ten argument podnosili w zeszłym roku przeciwnicy liberalizacji przepisów). – Strona społeczna już dwa lata temu wypowiedziała się, że limit 500 m zabezpiecza ich interesy. Kompromis został wypracowany. To była fałszywa narracja. Ludzie chcą zielonej energii i korzyści, jakie daje tańszy prąd – przekonuje prezes Gajowiecki.

Potwierdza to Janina Gawlik, wójt gminy Kostomłoty (woj. dolnośląskie), gdzie Polenergia zbudowała dużą farmę wiatrową i planuje budowę kolejnej, tym razem bliżej zabudowań. – Wiatraki są u nas bardzo wysokie, widać je z autostrady A4. Na początku, jak powstawała fama, były pewne obawy mieszkańców, sama byłam sceptyczna. Ale powstała, nie ma negatywnych sygnałów. Dziś Polenergia rozmawia o drugiej farmie w mniejszej odległości, ludzie są raczej przychylni – mówi cytowana przez portal Gawlik.

Wójt podkreśla jednak, że choć budowa wiatraków nie budzi już emocji, to jednak ma swoje konsekwencje. Chodzi przede wszystki o ograniczenie terenu pod indywidualną zabudowę. – Są jednak prowadzone rozmowy. Nowa ustawa, mająca przekazać 10 proc. energii dla mieszkańców (po 2025 r. – red.), to dobra zachęta. Ludzie muszą mieć poczucie, że partycypują w korzyściach płynących z obecności farmy – podkreśla Gawlik.

Czytaj też:
Czysta energia priorytetem nowego rządu. Partie stawiają na ekologiczne rozwiązania
Czytaj też:
Tusk skomentował zaprzysiężenie nowego rządu. „Takie trochę biedactwa”

Źródło: Money.pl