Robert Azembski: Brukselskie pieczenie

Robert Azembski: Brukselskie pieczenie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Robert Azembski, redaktor Bloomberg Businessweek Polska Archiwum
Misternie wykoncypowany mechanizm ratowania strefy euro ma działać na zasadzie naczyń połączonych. Gdy któryś mechanizm się zatnie, wszystko wróci do punktu wyjścia. Albo będzie jeszcze gorzej.

Na szczycie w Brukseli europejscy politycy próbowali upiec kilka pieczeni naraz. Jeszcze pierwszego dnia spotkania przyjęto program rekapitalizacji unijnych banków. Pomocy potrzebują przede wszystkim  instytucje greckie, hiszpańskie, a także włoskie, którym, jak precyzyjnie wyliczył europejski nadzór, brakuje 106,4 mld euro kapitału.

Programowi rekapitalizacji towarzyszył apel polityków do akcjonariuszy nadwyrężonych kryzysem banków, żeby na czas jego trwania  powstrzymali się z wypłacaniem premii i dywidend. Można to też nazwać zaleceniem albo, jak kto woli ? po prostu prośbą. Prośba, jak to prośba. Może zostać przez bankierów wysłuchana albo po prostu puszczona mimo uszu. Warto przy tym pamiętać, że toksyczne obligacje bankrutującej Grecji nie znalazły się przypadkiem w portfelach europejskich liderów rynku finansowego. O ich nabyciu zdecydowała niepohamowana chęć zysku właścicieli banków, którzy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że osiągnięcie wysokich stóp zwrotu na aktywach jest możliwe tylko przy zwiększonym ryzyku. Kilkanaście ostatnich tygodni toczyli walkę z politykami, kto ma zapłacić za grecki kryzys.

W negocjacjach o umorzenie części długu Grecji ? czyli 100 mld euro z obecnych 350 mld euro ?  najważniejszy cel politykom udało się jednak osiągnąć. Bankierzy muszą pogodzić się, że połowy pieniędzy utopionych w obligacjach greckich nie odzyskają.

Wymęczono też w Brukseli sprawę podniesienia docelowej wartości Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej (EFSF) z 440 mld euro do biliona. Fundusz ma powetować część strat  inwestorom finansowym, a w razie kolejnego kryzysu pożyczać pieniądze zagrożonym instytucjom finansowym. Wyjściowa kwota 440 mld euro ma być stopniowo podnoszona poprzez emisję nowych instrumentów finansowych. Przy czym prominenci biorący udział w szczycie oglądają się tu głównie na Chiny oraz wypasione na sprzedaży drogiej ropy fundusze państwowe z regionu Zatoki Perskiej.

Żeby plan się powiódł, muszą więc oddać krew podatnicy w krajach strefy euro (bo pieniądze nie pojawią się przecież znikąd). Muszą ograniczyć się w swoich apetytach bankierzy i muszą zaryzykować egzotyczni inwestorzy. Każdy element tej układanki jest superważny i musi doskonale zagrać. Na razie można powiedzieć tyle, że papier, jak zawsze, wszystko zniesie.