Zaproponowane przez rząd przepisy wykluczają z możliwości skorzystania ze zwolnienia z płacenia daniny ZUS-owi wszystkich tych, którzy korzystają z tzw. „Ulgi na start”. Z danych ZUS wynika, że takich podmiotów jest 98,1 tys. Korzystając z ulgi, nie trzeba płacić większości składek, poza składką zdrowotną – 362,34 zł. Adam Abramowicz rzecznik Małych i Średnich Przedsiębiorców w rozmowie z „Wprost” w „Studiu Balkon” powiedział, że już interweniował w tej sprawie.
– Państwo zachęcało te osoby, mówiło: działajcie, przez pół roku nie będziecie płacić składek. Zastosowana konstrukcja eliminuje te osoby z definicji działalności gospodarczej. One są umiejscowione w innym kontekście prawnym naszego systemu ubezpieczeń. Ja jako rzecznik wystąpiłem, żeby tę grupę włączyć do tarczy, bo te osoby mają prawo poczuć się odrzucone – mówił Adam Abramowicz.
Ministerstwo Rozwoju w przesłanym nam oświadczeniu podkreśla, że takie osoby mogą skorzystać z innego rozwiązania.
– W obowiązującym stanie prawnym, osoby korzystające z tzw. „Ulgi na start” nie mają uprawnienia do skorzystania z 3-miesięcznego zwolnienia z ZUS. Osoby takie mogą natomiast zrezygnować z opisanej preferencji składkowej (w tym przechodząc na tzw. „preferencyjny ZUS”) i zawnioskować o zwolnienie. Należy ponadto podkreślić, że polski rząd na bieżąco i bacznie przygląda się i analizuje sytuację różnych grup społecznych w obliczu panującego kryzysu związanego z COVID-19 i w miarę rozwoju wydarzeń będzie podejmował odpowiednie kroki, by zapewnić jak najszerszą ochronę najbardziej potrzebującym – pisze Ministerstwo Rozwoju.
Dziurawe przepisy
Marcin Zieliński, ekonomista FOR, podkreśla, że w gąszczu przepisów i ulg łatwo się pogubić i trudno stworzyć dobrze nakierowany program pomocowy w czasie takiego kryzysu, jak ten obecny.
Mówi, że głównym problemem rządowej tarczy jest złe skierowanie pomocy, która dla mikroprzedsiębiorców, w tym również tych niezatrudniających pracowników, przewiduje wsparcie niemal z automatu bez względu na to, czy zamrożenie gospodarki faktycznie ich dotknęło.
W tym czasie nieco większe firmy, aby otrzymać wsparcie, muszą wysyłać wnioski, których poprawne wypełnienie nastręcza mnóstwo trudności.
– Wspomnieć też trzeba, że w kolejnych „tarczach" przepisy dotyczące wsparcia dla przedsiębiorców mieszają się z tymi, które w ogóle ich nie dotyczą, powiększając tylko niemały już mętlik.
Marcin Zieliński podkreśla, że trudno stwierdzić, czy działanie ustawodawcy jest celowe, czy to tylko błąd wynikający z zagubienia w prawnym labiryncie.
Dodaje jednak, że strata jest niewielka, bo składkę prawie w całości można odliczyć od podatku. Problem tkwi jednak w dużej niepewności co do zakresu obowiązywania przepisów.
– Korzyść netto ze zwolnienia wyniosłaby dla nich w trzymiesięcznym okresie zaledwie nieco ponad 150 zł. Niemniej tego rodzaju wyjątki, generujące po stronie przedsiębiorców ogromną niepewność co do możliwości skorzystania z jakiegoś programu, powinny stać się okazją do zastanowienia nad przeregulowaniem polskiej gospodarki. Tzw. konstytucja biznesu miała w świetle rządowej propagandy poprawić otoczenia prawne, w jakim funkcjonują polscy przedsiębiorcy. Tutaj mamy do czynienia z kolejną sytuacją, w której okazuje się, że tzw. konstytucja biznesu jest zbiorem czczych obietnic i propagandowych haseł – podsumowuje.
Warto jednak podkreślić, że prowadzenie działalności gospodarczej jest często zamiennikiem pracy na etat. Wiele osób chcąc być zatrudnionym, musi założyć działalność. Dla pracodawcy jest to korzystne, bowiem nie musi się martwić o odprowadzanie składek, co podwyższa koszty pracodawcy. Z tego typu procederem miały skończyć tzw. testy dla przedsiębiorców.
W marcu 2019 r. resort finansów chciał odsiać prawdziwych biznesmenów od tych, którzy mają tylko jednego kontrahenta i wystawiają jedną fakturę w miesiącu. Ostatecznie pomysł upadł.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.