24 listopada 2021 roku wrocławska spółka Saule Technologies zaprezentowała światu swój najnowszy produkt: PESL, czyli perowskitowe elektroniczne etykiety cenowe. Przedstawiciele wrocławskiej firmy mówili o przełomie w branży i oszałamiających możliwościach nowego rozwiązania.
Eksperci, z którymi rozmawialiśmy, są jednak innego zdania. A sama spółka od ponad miesiąca milczy, kiedy zapytaliśmy ją o kilka istotnych spraw dotyczących nowego produktu. Ale od początku.
Medialna euforia
Wrocławska firma Saule od lat próbuje skomercjalizować nowatorskie zastosowanie perowskitów. To grupa minerałów, którą jeszcze w XIX wieku odkrył w górach Ural Lew Perowski, rosyjski badacz i minister za cara Mikołaja I. Wiele lat po nim, już na początku XXI wieku, japoński inżynier Tsutomu Miyasaka zauważył, że perowskity mogłyby być używane do produkcji ogniw słonecznych. A w 2012 roku polska fizyczka, Olga Malinkiewicz, opracowała metodę wytwarzania drukowanych ogniw perowskitowych.
Nalepione na pokrywę laptopa, fasadę budynku albo lampę uliczną mogłyby działać jak popularne już dziś panele słoneczne. Ogniwa perowskitowe mają nad nimi taką przewagę, że mogą produkować prąd zarówno ze światła sztucznego, jak i słonecznego. Są lekkie, elastyczne i tańsze w produkcji.
Czytaj też:
Nowe nazwiska na liście najbogatszych kobiet. Wśród nich 38-letnia fizyczka
W połowie ubiegłego roku zaprezentowano pierwsze komercyjne zastosowanie technologii Saule. Na fasadzie jednej z lubelskich fabryk zainstalowano lamele perowskitowe. W prostym tłumaczeniu to takie duże żaluzje, na które nalepiono opatentowaną przez Saule folie z ogniwami perowskitowymi. Instalacja sparowana z własną stacją pogodową na dachu budynku automatycznie ustawia się pod odpowiednim kątem, żeby zebrać jak najwięcej światła i dać darmowy prąd.
Drugim komercyjnym zastosowaniem ogniw perowskitowych od Saule były zaprezentowane w listopadzie ubiegłego roku perowskitowe elektroniczne etykiety cenowe. W skrócie PESL. Klienci w sklepach są przyzwyczajeni do tych papierowych, które na półkach musi co jakiś czas ręcznie wymieniać pracownik sklepu. Elektroniczne etykiety mają mały wyświetlacz. Na nim oprócz ceny i nazwy produktu można pokazać jakąś prostą grafikę albo tekst.
Te od Saule obok wyświetlacza mają dodatkowo dołączone ogniwo perowskitowe, które ma być jedynym źródłem zasilania etykiety. Producenci zapewniają, że oferują także kompletny zintegrowany z etykietami system informatyczno-sprzętowy.
Czytaj też:
Witajcie w świecie Saule Technologies
Dzięki temu, jak mówił Artur Kupczunas, szef Saule Technologies, jednym kliknięciem można zmienić ceny w tysiącach sklepów, na milionach półek. Zapewniał, że na rynku elektronicznych etykiet cenowych nie ma dziś równie atrakcyjnej oferty.
Fizyczka Olga Malinkiewicz opowiadała, że dzięki etykietom PESL będzie można ograniczyć globalny problem marnowania żywności, bo ceny na etykietach zmieniają się same w zależności od daty ważności produktu. W domyśle – im krócej do jej końca, tym taniej.
– Zapobiegnie to marnowaniu ogromnych ilości żywności, na które świat, gdzie wciąż wiele osób głoduje, nie może dziś sobie pozwolić. W skali roku nowe narzędzia handlowe, jakie zapewnią etykiety PESL, pozwolą zaoszczędzić miliony ton jedzenia – mówiła Malinkiewicz.
Dawid Zieliński, członek rady nadzorczej Saule, twierdził z kolei, że nowy produkt jest przełomem w branży, że PESL stawia polską spółkę w gronie światowych liderów. Po konferencji prasowej wrocławskiej firmy media wpadły w euforię, rozpisując się o rewolucji, kroku milowym, przełomowym produkcie i kolejnym genialnym wynalazku z Polski. Chcieliśmy sprawdzić, ile w tym prawdy.
Promocja na godzinę
– To żadna rewolucja. Elektroniczne etykiety sklepowe są znane w handlu już od co najmniej kilkunastu lat – mówi dr Maciej Kraus, partner w funduszu inwestycyjnym Movens Capital, ekspert, który pracował dla największych graczy na rynku.
– Jednak z jakichś powodów Biedronka, Żabka, Kaufland i inne sieci nadal drukują etykiety – dodaje.
Jakie to powody?
Czytaj też:
Regularnie porównują ceny koszyków zakupowych. Wiadomo, która sieć najtańsza
Zdaniem Macieja Czapiewskiego, szefa nowych technologii w Mago, jednego z największych dystrybutorów wyposażenia dla sklepów i magazynów w Polsce, odstraszająca jest przede wszystkim cena. Uśredniając, za jedną etykietę elektroniczną trzeba zapłacić 7 euro, czyli ok. 32 zł. Przemnażając to przez tysiące artykułów na półkach w markecie dla właściciela sklepu robi się potężny wydatek i na kalkulatorze zaczyna brakować zer.
– Faktycznie dzisiaj największą barierą jest cena, bowiem w większości przypadków zatrudnienie pracownika jest tańsze, niż inwestycja w elektroniczny system. Przyglądając się rynkowi można natomiast łatwo przewidzieć, że wkrótce się to zmieni, bo koszty pracy ludzkiej stale rosną, zaś koszty nowych technologii systematycznie spadają. – mówi Czapiewski.
Kraus uzupełnia, że gdyby przykładowo Biedronka wprowadziła u siebie elektroniczne etykiety, to nie daje jej to żadnej przewagi konkurencyjnej nad Lidlem.
– Klientowi to nie robi różnicy czy cena pokaże się na wyświetlaczu, czy będzie nadrukowana na kartce papieru. A może nastąpić wręcz odwrotny efekt i konsument uzna, że oszukał go komputer, bo podał złą cenę – tłumaczy ekspert.
Producenci elektronicznych etykiet zapewniają, że technologia pozwala ciąć koszty. Zużywa się mniej papieru, pracownicy, którym trzeba przecież płacić coraz więcej, mogą zająć się innymi czynnościami niż rozwieszanie kartek z cenami w sklepie.
Jednak ta technologia wciąż jest traktowana po macoszemu. Rok temu pilotażowo w jednym ze swoich poznańskich marketów elektroniczne cenówki wprowadził Lidl. Nie w całym markecie, a najpierw w dziale z warzywami, gdzie jest duża rotacja produktów. W kwietniu 2021 roku sieć zapowiadała, że w ciągu kilkunastu miesięcy elektroniczne etykiety pojawią się w kilkuset polskich sklepach, a docelowo we wszystkich Lidlach w Polsce.
Ale po prawie roku od tamtych zapowiedzi elektroniczne etykiety są nie w kilkuset, a w zaledwie siedmiu marketach Lidl w kraju. Mimo wszystko niemiecka sieć rozwiązanie sobie chwali.
– Dzięki tej automatyzacji zmniejsza się wysiłek związany z drukowaniem i zmianą cen, co sprawia, że procesy są bardziej wydajne i kosztują mniej. Znaczna oszczędność papieru oraz tuszu to także mniejsze obciążenie dla środowiska. Co więcej, jest to spore ułatwienie dla pracowników, którzy nie muszą wymieniać cenówek i mogą dzięki temu poświęcać więcej czasu na inne czynności w sklepie – opowiada Aleksandra Robaszkiewicz z Lidl Polska.
Czytaj też:
Zakaz handlu w niedziele uszczelniony. Dwie sieci zapowiadają zamykanie sklepów
Jedną z zalet elektronicznej etykiety, którą wymienia Saule, jest na przykład możliwość organizowania szybkich wyprzedaży. Przykładowo jednym kliknięciem można zmienić ceny wszystkich soków owocowych w sklepie i zrobić krótką promocję -20 proc., która trwałaby godzinę. Pomysł ciekawy, ale zdaniem ekspertów może prowadzić do nieporozumień.
– Wyobraźmy sobie, że promocja trwa od godz. 16 do 17 po południu. Klient przychodzi na zakupy do marketu. Kupuje sok, bo trwa promocja, a później jeździ wózkiem po alejkach, wrzucając kolejne produkty. Podchodzi do kasy, a okazuje się, że promocja już się skończyła, bo minęła godz. 17. Zdenerwowany idzie na półkę z sokami, żeby udowodnić kasjerowi, że przecież miało być taniej. A tam już na elektronicznej etykiecie wyświetla się cena bez promocji – mówi Czapiewski.
Kiedy gasną światła
Kolejną zaletą swoich etykiet, którą wymienia Saule, jest sposób ich zasilania poprzez ogniwo perowskitowe. Zdaniem przedstawicieli firmy ma to dać przewagę nad producentami elektronicznych etykiet, których źródłem zasilania jest zwykła bateria. Jednak tutaj pojawia się wiele znaków zapytania.
Dołączone ogniwo perowskitowe powiększa rozmiar całej etykiety. Czy w związku z tym sam jej rozmiar nie doprowadzi do sytuacji, że na półce sklepowej będzie można zmieścić mniej produktów, niż w przypadku używania zwykłych etykiet cenowych? Saule nie odpowiedziało na to pytanie.
– Ogniwo będzie powiększać rozmiar etykiety i jest to kłopotliwe. W Rossmannie czy Żabce etykiety są bardzo blisko siebie. Liczy się każdy centymetr, żeby jak najwięcej produktów weszło na półkę. To, co widać na wizualizacjach etykiety PESL, stanowi pewne ograniczenie – ostrzega Maciej Czapiewski.
Kolejną zaletą ogniwa fotowoltaicznego ma być ekologia. Saule zapewnia, że żywotność ich etykiety jest obliczona na 10 lat.
– Nie jest to przełom, bo dzisiaj na rynku są już elektroniczne etykiety na baterie, które również mogą działać przez 10 lat – zauważa jeden z ekspertów.
Krausa nie przekonują argumenty, że dzięki perowskitowym etykietom sieć handlowa, która je wdroży, stanie się bardziej przyjazna środowisku.
– W handlu są tysiące sposobów na to, żeby zmniejszyć ślad węglowy. Kwestia etykiet jest jakimś bardzo pobocznym i znikomym sposobem – mówi.
Czytaj też:
Żabka pierwszą firmą w Polsce z naukowo zatwierdzonymi celami dekarbonizacji
Pytanie, co z etykietami od Saule stanie się po tych 10 latach? Ogniwa będą wymieniane, etykiety będą wyrzucane do śmieci? Firma nie odpowiedziała na to pytanie.
Inną, bardzo istotną kwestią, jest sama wydajność ogniwa fotowoltaicznego. Saule zapewnia, że może bez problemu korzystać ze sztucznego światła w sklepie i nie musi ono być wcale mocne czy padać bezpośrednio na etykietę.
– Co w sytuacji, kiedy przez kilka godzin w nocy w sklepie jest ciemno. Czy kiedy rano personel zapali światło i przyjdą pierwsi klienci, to wyświetlacze będą działać? – zastanawia się jeden z naszych rozmówców, który prosi o anonimowość.
Czy może w takim razie oprócz ogniwa etykiety mają jakieś zapasowe źródło energii, na przykład baterię?
Takich pytań jest więcej. Czy ogniwa perowskitowe będą poprawnie pracowały w sklepowych lodówkach albo zamrażarkach, gdzie przecież też są produkty spożywcze, ale panują bardziej surowe warunki. Czy będą poprawnie pracować na półkach zlokalizowanych blisko wejścia do sklepu, gdzie jest większa wilgotność?
Zadaliśmy Saule pytania o ograniczenie użycia ich etykiet. Firma nie odpowiedziała.
Perowskity idą na giełdę
Jak na razie etykiety PESL są testowane na jednej z warszawskich stacji paliw Orlen. Nie wiadomo natomiast, czy etykiety od Saule są zintegrowane z systemem sprzedażowym Orlenu, żeby móc, jak mówią przedstawiciele spółki, rzeczywiście jednym kliknięciem zmieniać ceny produktów na wyświetlaczach i robić natychmiastowe promocje.
Nie wiadomo, czy już tam działa to, o czym mówiła Olga Malinkiewicz – czyli produkty tanieją wraz ze zbliżającym się terminem przydatności do spożycia. Zadaliśmy takie pytania Orlenowi, lecz otrzymane odpowiedzi były bardzo oględne.
Czytaj też:
Miliardy złotych z przejęcia części Lotosu. Daniel Obajtek zdradził, co Orlen zrobi z tą kwotą
Zespół prasowy napisał nam, że Orlen obecnie negocjuje warunki współpracy z Saule.
– Obie strony obowiązuje umowa o poufności, w związku z tym udzielanie informacji na temat szczegółów tej współpracy jest na tym etapie niemożliwe – czytamy w nadesłanym mailu.
Podobne pytania zadaliśmy Saule, jednak nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Zdaniem Czapiewskiego to właśnie oprogramowanie do obsługi etykiet jest dzisiaj punktem krytycznym u producentów podobnych rozwiązań.
– Musi być technologia, która pozwoli na zastosowanie możliwości etykiety, czyli na szybkie albo automatyczne zmiany cen – mówi.
Czy Saule ma własne oprogramowanie do obsługi etykiet? Tego nie wiadomo.
Eksperci, z którymi rozmawiamy, nie wątpią że same ogniwa perowskitowe i technologia wrocławskiej spółki jest bardzo innowacyjna, jednak zastanawiają się, czy jej użycie akurat w handlu ma sens.
– Być może lepszym pomysłem byłaby współpraca z producentami elektronicznych etykiet sklepowych, którzy już zjedli zęby w tym temacie. Może zainteresowanie ich ogniwami perowskitowymi z Polski, które mogliby włożyć do swoich etykiet zamiast baterii miałoby większy sens niż wchodzenie w całkowicie nową branżę, w której Saule nie ma doświadczenia – zastanawia się jeden z ekspertów.
Czytaj też:
Maszyny wypierają pracowników dyskontów. Czy osoby sprzątające powinny bać się o pracę?
Jak na razie nie wiadomo, na ile to, co do tej pory pokazała wrocławska spółka, to prototyp, a na ile gotowe rozwiązanie. Nie wiadomo jaka będzie cena etykiety od Saule. Nie wiadomo też, kiedy będzie można ją kupić. Wiadomo natomiast, że spółka szykuje się do giełdowego debiutu, więc etykiety mają być jednym z produktów, na które pieniądze wyłożą potencjalni inwestorzy.
Data debiutu jest jak na razie nieznana. W czwartek, 27 stycznia, biegły rewident miał przedstawić badanie wyceny spółki Saule. Nie udało się go jednak dostarczyć na czas. Na razie spółka posiłkuje się szacunkową wyceną, wedle której jest warta 909 mln zł. Autor wyceny jest jednak nieznany – podał w listopadzie zeszłego roku „Puls Biznesu”.
Po kilkukrotnych próbach uzyskania komentarza od Saule, Olaf Szewczyk, rzecznik prasowy spółki, odpisał 30 grudnia zeszłego roku, że niektóre z naszych pytań dotyczących etykiet PESL wymagają konsultacji z inżynierami Saule.
– Postaramy się jednak dosłać odpowiedzi do końca dnia – pisał w grudniu. Minął miesiąc, jednak odpowiedzi do dzisiaj nie nadeszły.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.