W kwietniu informowaliśmy, że zapadła decyzja o likwidacji zakładu produkcyjnego Levi Strauss w Płocku, który szyje dżinsy. To ostatnia fabryka tej firmy w Europie. Zakład produkcyjny Levi Strauss w Płocku został uruchomiony w 1992 roku, była to pierwsza zachodnia inwestycja w mieście po zmianie systemowej.
Polskie szwalnie. Jedni zwalniają, inni chcą zatrudniać
Jeszcze do niedawna w szwalni pracowało około 650 osób. Część znalazła już nową pracę, ale są i tacy, których to praca znalazła. Łódzka Gazeta Wyborcza donosi, że Daniel Kurowski, właściciel firmy Jan Spekter ze Zgierza, zatrudnił czterdzieści szwaczek. Nie oczekuje, że pojawią się w jego podłódzkiej szwalni: ubrania będzie wysyłał do Płocka i odbierał gotowe.
- Zatrudnić szwaczki z Levi Straussa to nie był pomysł, lecz ogromna szansa dla mojej firmy. Po pierwsze, nadal będziemy się rozwiać, a po drugie udało się zatrudnić panie krawcowe, które potrafią doskonale szyć spodnie – powiedział.
Przedsiębiorca ze Zgierza na razie wydzierżawił część obiektów po amerykańskim koncernie. – Kupiliśmy prawie 100 maszyn do szycia i zatrudniliśmy około 40 osób, które od 1 października w systemie jednozmianowym szyją spodnie – informuje Kurowski.
Przyznał, że ma nadzieję na zwiększenie zatrudnienia, ale to zależy od tego, czy klienci będą chcieli kupować polską odzież – z definicji droższą niż sprowadzana z Chin.
- Gdy będą ubierać się w odzież szytą w Turcji i Chinach, tamte rynki wtedy będą się rozwijać, a nasz, najzwyczajniej w świecie, zwijać. W firmy zatrudnionych jest około 80 osób, ale na naszym finalnym produkcie zarabia wiele firm, od sprzedawcy tkanin, pośredników, kurierów, które pośrednio też zarabiają na sprzedaży naszych spodni – powiedział w rozmowie z Gazetą Wyborczą.
W Polsce brakuje szwaczek
Jeszcze dwadzieścia lat temu w Polsce bez większego trudu można było znaleźć wykwalifikowane szwaczki, które podejmowały się skomplikowanych zleceń. Im bardziej ubywało produkcji w Polsce – czyli po prostu zamykały się szwalnie – tym więcej doświadczonych szwaczek przekwalifikowało się do innej branży. Nowe nie wchodziły na rynek, bo po co, skoro nie było czego szyć, a jeśli już jakaś firma zlecała szycie w Polsce, a nie w Bangladeszu, to oferowała niskie wynagrodzenia, bo finalny produkt musi być konkurencyjny względem tego szytego w Azji.
Efekt jest taki, że nawet jeśli ktoś chce szyć w Polsce, to nie bardzo ma komu zlecać. O tym, jak z perspektywy firmy odzieżowej wygląda praca z polskimi szwalniami, opowiadał przed kilkoma miesiącami Andrzej Pabisiak z krakowskiej firmy „Wilk W Owczej”. Od początku założył, że skoro chce sprzedawać odzież premium, to musi ona powstawać w naszym kraju. Szybko zorientował się, że znalezienie wykonawców to bardzo trudne zadanie.
Czytaj też:
Odzież premium, a szwaczka dostaje 5 zł na zleceniu. Polski przedsiębiorca wyjaśnia, z czego wynikają ceny ubrań szytych w PolsceCzytaj też:
Zwolnienia grupowe. Czy powinniśmy bać się o miejsca pracy?