Co Kulczyk zrobi z miliardem funtów?

Co Kulczyk zrobi z miliardem funtów?

Dodano:   /  Zmieniono: 
funty
funty Źródło: Fotolia / Valerie Potapova
Kilka dni temu Sebastian i Dominika Kulczyk sprzedali połowę swoich udziałów w piwnym gigancie SABMiller. 24 mln akcji spółki notowanych w funtach było warte 5,5 mld zł. Co zrobią z taką fortuną?

Załóżmy najbardziej absurdalny scenariusz. Sebastian Kulczyk swoją działkę przepuszcza. A Dominika Kulczyk, która jeszcze niedawno na antenie TVN ratowała biednych Filipińczyków, wszystko wydaje na cele charytatywne. Wtedy majątek rodzeństwa spadłby o jedną trzecią. Na naszej liście 100 najbogatszych Polaków spadliby z pierwszego na drugie miejsce. Gdyby ich majątki liczyć oddzielnie zajmowaliby ex aequo 4. miejsce.


Teraz na poważnie. Jeżeli Sebastian Kulczyk chce nadal utrzymać się w pierwszej lidze globalnego biznesu, musi te pieniądze pomnożyć. Inaczej straci z książki telefonicznej numery telefonów do najważniejszych ludzi na świecie.

Swój 3-proc. udział w południowoafrykańskim koncernie SABMiller Jan Kulczyk zawsze traktował z sentymentem. Lubił rozmawiać z Afrykanerami. Często zapraszał ich do Warszawy. To był taki procencik na czarną godzinę, gdyby robienie interesów w innych częściach świata nie szło tak dobrze.

Ale niedługo po śmierci najbogatszego Polaka inny piwny gigant belgijski AB InBev postanowił SABMillera wchłonąć. Dzieci Kulczyka sami stanęli przed pierwszą poważną decyzją biznesową. Co ze swoim piwnym udziałem zrobić? Zatrzymać, sprzedawać, zamienić na akcje innych spółek? W tych dylematach pomagała im firma doradcza UBS, z siedzibami w Zurychu i Bazylei. Szwajcarzy myśleli i myśleli, no i w końcu wymyślili. Połowę z 3 proc. sprzedano za ponad miliard funtów. Połowę zatrzymano.

Czytaj też:
Co dalej z imperium Kulczyka? Czy Sebastian powtórzy piwny majstersztyk ojca?

Od dawna mówiło się, że młody Kulczyk chce zmienić strategię Kulczyk Investments, giganta z siedzibą w Luksemburgu, grupującego wszystkie najważniejsze rodzinne interesy. Sebastian chce odejść od ojcowskiej wizji biznesu. Ten zakładał kapelusz Indiany Jonesa, wsiadał w samolot i latał po całym świecie w poszukiwaniu złóż ropy, gazu, cennych metali szlachetnych. Biznes to musiał być biznes. Z kopcącymi kominami, fabrykami, gdzie sypią się iskry. Miał zatykać dech w piersiach. Sebastian chce inaczej. 

Zawsze interesowały go nowe technologie. W wywiadach mówił, że jest zafascynowany Elonem Muskiem, założycielem SpaceX i Tesli. Jednym z jego pierwszych własnych biznesów była spółka Stanuch Technologies. Firma pracowała nad sztuczną inteligencją i przetwarzaniem języka naturalnego. W innej, Fibaro, pracował nad urządzeniami do kontroli i zarządzania inteligentnym domem. 
Sebastian najchętniej zainwestowałby te pieniądze w jakimś bezpiecznym miejscu. Spółkach z Wall Street, które co roku przynoszą wzrost za wzrostem. Może Google, Facebook, Apple albo inny amerykański gigant z branży IT.

Inni mówią, że być może dokończy plan ojca i na bazie przejętego od państwa Ciechu zbuduje u nas jeden z największych koncernów chemicznych w kraju. Taki, który mógłby powalczyć z hiszpańskim Repsolem czy niemieckim Basfem. Ale w taki scenariusz większość już zaczyna wątpić. Głównie przez to, że gołym okiem widać, jak Sebastian chce zmienić myślenie o firmie odziedziczonej przez ojca.
W warszawskiej siedzibie spółki przy ulicy Kruczej zaczął już podobno robić pierwsze porządki po tacie. Przemeblował kilka pomieszczeń, pozbył się paru elementów wystroju, które były nieodłączne podczas każdego wywiadu z dr. Janem.