Stopy procentowe znów w górę. RPP zaskoczyła wysokością podwyżki

Stopy procentowe znów w górę. RPP zaskoczyła wysokością podwyżki

Adam Glapiński
Adam Glapiński Źródło: Newspix.pl / Damian Burzykowski
Rada Polityki Pieniężnej po raz dziesiąty z rzędu podniosła stopy procentowe. Raty kredytów będą jeszcze droższe.

Rada Polityki Pieniężnej wydała komunikat po czwartkowym posiedzeniu. Zgodnie z oczekiwaniami, stopy procentowe znów poszły w górę. RPP podwyższyła stopę stopę referencyjną do 6,50% z 6%, podał bank centralny. Konsensus rynkowy przewidywał podwyższenie stopy referencyjnej o 75 pb, choć część analityków nie wykluczała większej podwyżki.

Rada ustaliła stopy procentowe NBP na następującym poziomie:

  • stopa referencyjna 6,50% w skali rocznej;
  • stopa lombardowa 7% w skali rocznej;
  • stopa depozytowa 6% w skali rocznej;
  • stopa redyskonta weksli 6,55% w skali rocznej;
  • stopa dyskontowa weksli 6,6% w skali rocznej;

Uchwała RPP wchodzi w życie 8 lipca 2022 r. - czytamy w komunikacie.

Na piątek, 8 lipca br., na godz. 15:00 zaplanowano konferencję prasową prezesa Narodowego Banku Polskiego (NBP) i przewodniczącego RPP Adama Glapińskiego.

Prognozy analityków

Podniesienia stóp procentowych spodziewali się właściwie wszyscy analitycy. Ekonomiści mBanku przewidywali, ze podwyżka wyniesie 100 punktów bazowych, podobnie jak w przypadku Czech i Węgier, gdzie ostatnio stopy procentowe poszły w górę o cały 1 proc. „RPP pójdzie grubo (100). Natomiast jednocześnie zapewne skończy (lub prawie skończy) to temat podwyżek stóp w PL” – napisali kilka dni temu na Twitterze.

Podobnie wysoką podwyżkę prognozowali ekonomiści ING Banku Śląskiego. „Ewentualny mniejszy ruch będzie stwarzał ryzyko deprecjacji PLN, zwłaszcza w obliczu ostatniego ruchu ze strony Węgier. Ciekawym pytaniem jest, jak bardzo zmienił się paradygmat na rynkach. Być może już teraz mniejsza podwyżka nie będzie penalizowana osłabieniem kursu” – napisali w komentarzu analitycy.

Większość ekonomistów spodziewała się podwyżki na poziomie 0,75 proc. Byli jednak i tacy, którzy prognozowali wzrost stóp procentowych o 50 punktów bazowych. Takie przewidywania znalazły się m.in. w raporcie Polskiego Instytutu Ekonomicznego, którzy przewidywał także, że będzie to ostatnia z cyklu podwyżek.

Trudna decyzja

Stopy procentowe NBP to narzędzie, przy pomocy którego bank centralny wpływa na koszt kapitału na rynku międzybankowym oraz oprocentowanie kredytów i depozytów w bankach komercyjnych. Podwyższając stopy procentowe, RPP wpływa na wzrost kosztów kredytów, przez co zmniejsza się akcja kredytowa, a pieniędzy w gospodarce robi się mniej. To, przynajmniej w teorii, powinno obniżyć inflację.

Sprawa nie jest jednak taka prosta, bo do zadań Rady Polityki Pieniężnej i banku centralnego należy nie tylko dbanie o utrzymanie wartości pieniądza, ale i stymulowanie rozwoju gospodarczego. Kolejne podwyżki z jednej strony hamują wzrost cen, a z drugiej studzą gospodarkę.

Decyzja o kolejnej, dziesiątej z rzędu podwyżce stóp procentowych, była w tym miesiącu szczególnie trudna, bo z gospodarki płyną bardzo niepokojące sygnały o nadchodzącej recesj. Wskazuje na to opublikowany w zeszłym tygodniu odczyt wskaźnika PMI, który odzwierciedla poziom aktywności i nastroje w gospodarce.

Wartość wskaźnika wynosząca ponad 50 pkt oznacza wzrost aktywności przemysłowej, a poniżej tego progu – spadek aktywności. W maju wynosił 48,5 pkt, a czerwcowy odczyt wskazuje na spadek do 44,4 pkt — podała w piątek agencja S&P Global. Kolejna podwyżka może jeszcze bardziej obniżyć ten wskaźnik.

Galopująca inflacja

Widmo recesji idzie w parze z rekordową inflacją, która osiągnęła w czerwcu poziom, jakiego nie widzieliśmy w Polsce od 25 lat. Według wstępnego szacunku Głównego Urzędu Statystycznego wzrost cen wyniósł 15,6 proc. Zgodnie z ekonomiczną terminologią, jest to już „inflacja galopująca”. Inflacja bazowa, czyli obliczana z wyłączeniem cen energii i żywności, przekroczyła 9 proc. Najszybciej drożejącą kategorią produktów są paliwa. W czerwcu ceny na stacjach benzynowych były o prawie 47 proc. wyższe, niż rok wcześniej.

Na wzrost cen wpływa szereg czynników, zarówno tych zależących od wewnętrznej polityki państwa, jak i zupełnie z nią niezwiązanych. Proinflacyjnie mogła zadziałać np. polityka banku centralnego, który przez dłuższy czas utrzymywał bardzo niskie stopy procentowe, umożliwiając tym samym szybszy wzrost gospodarczy. Nie bez znaczenia były też działania pomocowe zastosowane podczas pandemii, które zaskutkowały „dosypaniem” pieniędzy do gospodarki.

Globalny wzrost cen paliw, jaki obserwujemy w ostatnich miesiącach, jest jednak bezpośrednim skutkiem agresji Rosji na Ukrainę i obłożenia reżimu Putina sankcjami. Polityka energetyczna Rosji była też jednym z czynników, które doprowadziły do wzrostu cen żywności. Ograniczenia w dostawach gazu, potrzebnego do produkcji nawozów, sprawiła, że gwałtownie wzrosły koszty produkcji rolnej.

– Faktem jest, że skutki wojny na Ukrainie odciskają piętno na poziomie inflacji i chodzi nie tylko o zamieszanie na rynku gazu i ropy, ale też na rynku żywności. To, że pszenica w pierwszych dniach wojny podrożała o 60 proc. (na szczęście ceny trochę spadły), to jest właśnie ten wpływ. Mówienie o „putinflacji” jest jednak nadużyciem Morawieckiego, który próbuje zrzucić winę na wszystkich dookoła, ale sam też przecież ją ponosi – mówi w rozmowie z „Wprost” ekonomista Marek Zuber.

– Mamy najniższy od 1993 roku poziom inwestycji w zestawieniu z PKB i winę ponosi rząd, bo przedsiębiorcy nie podejmują decyzji o inwestycjach ze strachu w obliczu braku przewidywalności – uważa.

Czytaj też:
Podatek Belki zostanie zlikwidowany? Rzecznik rządu zabrał głos

Opracował:
Źródło: WPROST.pl