Dzień wolności podatkowej wypadł w połowie czerwca, czyli prawie w połowie roku. To oznacza, że blisko 50 proc. naszych zarobków oddajemy państwu. Mówiąc jeszcze prościej – każdy z nas mógłby zarabiać dwa razy więcej.
Więc dlaczego nie zarabia? Bo państwo ma nas wszystkich za życiowych idiotów. Uważa, że nie potrafimy rozsądnie wydawać pieniędzy i tym samym przetrwać we współczesnym świecie. Kilkuset polityków, uważających się za mądrzejszych od 38 mln rodaków postanowiło zatem, że zabierze nam część zarobków i za nie zapewni edukację naszym dzieciom, wyleczy w razie choroby, da emeryturę, oraz zapewni ochronę policji i – w razie potrzeby – wojska. Wygląda to mniej więcej tak, jakby przedsiębiorca wypłacał swoim pracownikom o połowę niższe pensje, a za resztę kupował im ubrania, decydował co zjedzą na obiad oraz gdzie pojadą na wakacje. Bo jego podwładni są tępi i nie wiedzą na co i jak wydawać pieniądze…
Państwo wyrywa z naszych kieszeni tysiące złotych rocznie i jest święcie przekonane, że dzięki temu czujemy się mądrzejsi, lepsi, zdrowsi i bezpieczniejsi. I pewnie dlatego dzieci wolimy posyłać do prywatnych szkół, leczymy się w niepublicznych gabinetach słono za to płacąc, a na domach wywieszamy tabliczki „Obiekt chroniony przez firmę XYZ".
Ilu z nas lepiej zadbałoby o własne interesy, gdyby państwo oddało mu przynajmniej część podatków? Weźmy np. składkę zdrowotną. Co miesiąc zarabiali będziecie o kilkaset (a niektórzy nawet kilka tysięcy) złotych więcej, ale wasze zdrowie będzie leżało wyłącznie w waszych rękach. Jak zachorujecie to idziecie do lekarza na własny koszt, albo zwijacie się z tego świata. Proste. Wchodzicie w to? Bo ja zdecydowanie tak. Podobnie, jeżeli chodzi o ZUS. Niech Ci wszyscy – pożal się Boże – „iwestorzy" z tej szanownej instytucji oddadzą mi wszystkie zagarnięte pieniądze. Śmiem twierdzić, że pomnożę je szybciej niż oni, choćby przy udziale najbliższego banku. I na emeryturze będę zwiedzał Majorkę, a nie stołówki Caritasu.
Uważam, że wiem lepiej jak wydawać własne pieniądze i sam z powodzeniem zatroszczę się o siebie, moją rodzinę i psa (a za niego podatki też musze płacić). Państwo niestety w żadnej dziedzinie nie zaspokaja moich potrzeb. W ramach solidarności społecznej zgadzam się jedynie płacić minimalny podatek, który pozwoli utrzymać policję i wojsko, oraz udzielić pomocy najuboższym i najbardziej potrzebującym. Nie zgadzam się natomiast na to, by za moje pieniądze Słońce Peru zwiedzał najodleglejsze zakątki świata. Bo gdyby nie podatki, Maczu Piczu już dawno oglądałbym na żywo, a nie w relacji z pobytu premiera w Ameryce Południowej.
Państwo wyrywa z naszych kieszeni tysiące złotych rocznie i jest święcie przekonane, że dzięki temu czujemy się mądrzejsi, lepsi, zdrowsi i bezpieczniejsi. I pewnie dlatego dzieci wolimy posyłać do prywatnych szkół, leczymy się w niepublicznych gabinetach słono za to płacąc, a na domach wywieszamy tabliczki „Obiekt chroniony przez firmę XYZ".
Ilu z nas lepiej zadbałoby o własne interesy, gdyby państwo oddało mu przynajmniej część podatków? Weźmy np. składkę zdrowotną. Co miesiąc zarabiali będziecie o kilkaset (a niektórzy nawet kilka tysięcy) złotych więcej, ale wasze zdrowie będzie leżało wyłącznie w waszych rękach. Jak zachorujecie to idziecie do lekarza na własny koszt, albo zwijacie się z tego świata. Proste. Wchodzicie w to? Bo ja zdecydowanie tak. Podobnie, jeżeli chodzi o ZUS. Niech Ci wszyscy – pożal się Boże – „iwestorzy" z tej szanownej instytucji oddadzą mi wszystkie zagarnięte pieniądze. Śmiem twierdzić, że pomnożę je szybciej niż oni, choćby przy udziale najbliższego banku. I na emeryturze będę zwiedzał Majorkę, a nie stołówki Caritasu.
Uważam, że wiem lepiej jak wydawać własne pieniądze i sam z powodzeniem zatroszczę się o siebie, moją rodzinę i psa (a za niego podatki też musze płacić). Państwo niestety w żadnej dziedzinie nie zaspokaja moich potrzeb. W ramach solidarności społecznej zgadzam się jedynie płacić minimalny podatek, który pozwoli utrzymać policję i wojsko, oraz udzielić pomocy najuboższym i najbardziej potrzebującym. Nie zgadzam się natomiast na to, by za moje pieniądze Słońce Peru zwiedzał najodleglejsze zakątki świata. Bo gdyby nie podatki, Maczu Piczu już dawno oglądałbym na żywo, a nie w relacji z pobytu premiera w Ameryce Południowej.