Gdy Komisja Europejska ogłosiła prognozy deficytu budżetowego Polski na rok 2009, minister Jacek Rostowski musiał złapać się za głowę. Okazało się, że deficyt wyniesie aż 6,6 proc. PKB, czyli o około 2 proc. więcej, niż wcześniej wyliczyło to sobie Ministerstwo Finansów. Marzenie o zejściu poniżej 3 proc. prysło, a z nim nadzieja na szybkie wejście do strefy euro.
Teraz dziennikarze, eksperci i politycy z wypiekami na twarzy obstawiają, które podatki zostaną podniesione: VAT, akcyza, czy może dochodowy? Bo w końcu czymś tę dziurę trzeba załatać…
Abstrahując od tego, że wszyscy zdają się zapominać, że taka walka z deficytem ma charakter jedynie doraźny i w dłuższej perspektywie odbije się czkawką polskiej gospodarce, warto zwrócić uwagę na inną kwestię. Mianowicie na stoicki spokój, z jakim przyjęto deklarację Komisji Europejskiej, że nasze wejście do strefy euro odsunęło się w czasie co najmniej do roku 2013 (a według Stanisława Gomułki, byłego wiceministra finansów – do 2015).
Spokój ten dziwi o tyle, że dotąd przecież za punkt honoru rząd poczytywał sobie przystąpienie do strefy euro już w roku 2012. Minister Rostowski coraz rzadziej przypominał w mediach o sprawie, sądząc że w angielskim stylu uda mu się uniknąć przykrej konieczności przyznania się do porażki. Zrobił to za niego Zbigniew Chlebowski, szef klubu PO, ale tylko dlatego, że został wywołany do tablicy. Najciekawsze jest jednak w tym wszystkim to, że to, co dla polityków jest porażką, dla polskiej gospodarki może okazać się zbawienne. Każdy dzień kryzysu udowadnia przecież, że kraje już funkcjonujące w strefie euro mają się gorzej od innych. Wedle szacunków OECD w 2009 roku ich PKB spadnie o 4,8 proc., a PKB Polskie jedynie o 0,4 proc...
Abstrahując od tego, że wszyscy zdają się zapominać, że taka walka z deficytem ma charakter jedynie doraźny i w dłuższej perspektywie odbije się czkawką polskiej gospodarce, warto zwrócić uwagę na inną kwestię. Mianowicie na stoicki spokój, z jakim przyjęto deklarację Komisji Europejskiej, że nasze wejście do strefy euro odsunęło się w czasie co najmniej do roku 2013 (a według Stanisława Gomułki, byłego wiceministra finansów – do 2015).
Spokój ten dziwi o tyle, że dotąd przecież za punkt honoru rząd poczytywał sobie przystąpienie do strefy euro już w roku 2012. Minister Rostowski coraz rzadziej przypominał w mediach o sprawie, sądząc że w angielskim stylu uda mu się uniknąć przykrej konieczności przyznania się do porażki. Zrobił to za niego Zbigniew Chlebowski, szef klubu PO, ale tylko dlatego, że został wywołany do tablicy. Najciekawsze jest jednak w tym wszystkim to, że to, co dla polityków jest porażką, dla polskiej gospodarki może okazać się zbawienne. Każdy dzień kryzysu udowadnia przecież, że kraje już funkcjonujące w strefie euro mają się gorzej od innych. Wedle szacunków OECD w 2009 roku ich PKB spadnie o 4,8 proc., a PKB Polskie jedynie o 0,4 proc...