Zastaw nas, a postaw się

Zastaw nas, a postaw się

Dodano:   /  Zmieniono: 
- Dziwię się bardzo, że człowiek, który zadłużył Polskę na 300 miliardów złotych ma czelność mówić, że duży, liczący się kraj nie stać na kilka miliardów złotych, by zająć się opieką naszych dzieci – oburzał się na ministra Jacka Rostowskiego Adam Hofman z PiS. Wcześniej Rostowski miał czelność stwierdzić, że Polski nie stać na zadłużanie się w rytm obietnic wyborczych PiS. Jak to nie stać? Przecież to, że Polska zadłużała się, zadłuża się i będzie się zadłużać było dotąd jednym z imponderabiliów polskiej polityki.
Od 1989 roku Polską rządzili już prawie wszyscy obecni bohaterowie polskiej sceny politycznej. Rządził i ultraliberał Jan Krzysztof Bielecki, i „wrażliwy społecznie" (tak dziś o sobie mówi) Waldemar Pawlak, i świeżo upieczeni socjaldemokraci, którzy wyprowadzili sztandar i zamienili szyld PZPR na SdRP, i związkowcy z „Solidarności”, i inteligenci z Unii Wolności i patrioci z PiS-u, i reprezentujący wszystkich i wszystko politycy Platformy Obywatelskiej. Wiele się więc zmieniało – ale jedno pozostawało niezmienne: każda kolejna ekipa uważała za swój obowiązek zadłużyć nas nieco bardziej niż poprzednicy. Bo to wiadomo – a to becikowe dla młodych rodziców; a to kilka złotych dla tych, którzy zapomnieli się ubezpieczyć i dotknęło ich nieszczęście; a to podwyżki dla jakiejś agresywnej grupy zawodowej, która mąci spokój rządzących paraliżującymi stolicę marszami; no i oczywiście – last but not least – absolutnie konieczne dla szczęśliwego funkcjonowania państwa stworzenie tysięcy urzędniczych etatów, które można obsadzić propaństwowymi profesjonalistami z własnego ugrupowania (z własnej rodziny, spośród przyjaciół, wierzycieli – niepotrzebne skreślić).

Oczywiście politycy zadłużali i zadłużają nas nadal dla naszego dobra. Żeby nam chleba z masłem i wyborczej kiełbasy nie zabrakło. Robią to rzecz jasna z troski, która pobrzmiewa również w słowach Hofmana, domagającego się wraz z PiS-em stworzenia gabinetów dentystycznych i lekarskich w każdej szkole (to te głupie kilka miliardów, których żałuje Rostowski). A że długi trzeba kiedyś spłacić? E tam. Po pierwsze kiedyś to nie „tu i teraz" – a głosów szczęśliwych wyborców potrzeba zawsze „tu i teraz”; po drugie „kiedyś” to znaczy za rządów innej ekipy; po trzecie zawsze można znowu coś pożyczyć, prawda?

Niestety nasi dzielni politycy, szafujący liczonymi w miliardach złotych obietnicami wyborczymi zdają się nie zauważać, że w ostatnim czasie ekonomiczne realia, w którym przyszło im funkcjonować, nieco się zmieniły. Zasada „pożycz dużo, wydaj jeszcze więcej, a potem się zobaczy" doprowadziła do faktycznego bankructwa Grecji, a nad finansową przepaścią stoją w kolejce Włochy, Hiszpania, Portugalia – i niewykluczone, że wkrótce jedno z tych państw zrobi duży krok naprzód. Gdyby polscy politycy traktowali nas poważnie, to – w związku z załamywaniem się europejskiej gospodarki - w czasie kończącej się właśnie kampanii wyborczej powinni przerzucać się pomysłami na budżetowe oszczędności i na to jak zacisnąć pasa, tak aby Warszawa nie wyglądała za pięć lat tak jak Ateny (i bynajmniej nie chodzi o to, że klimat w Polsce się ociepli). Ale oszczędności kiepsko wyglądają na wyborczym billboardzie – więc zamiast tego mamy festiwal obietnic wycenionych przez ministra Rostowskiego na – 100 miliardów (PiS) i 130 miliardów (SLD). Innymi słowy opozycja zamyka oczy, zatyka uszy i skanduje: „Nic się nie stało, bawmy się dalej, a jeśli rzeczywistość nie pozwala na budżetowe szaleństwa, to tym gorzej dla rzeczywistości”.   

W tym miejscu należałoby pochwalić ministra Jacka Rostowskiego, który krzyczy „no pasaran" i zapewnia, że wraz z PO nie pozwoli na zrujnowanie Polski. Należałoby więc chwalić ministra – gdyby nie to, że Rostowski przypomniał sobie o konieczności oszczędzania po czterech latach, w których polski dług zwiększył się o wspomniane przez Hofmana 300 miliardów złotych.