Panie Zbyszku – budzi mnie telefon – wracamy z Wisły, szedł łosoś, mamy go trochę. Bierze pan? – Pewnie, biorę wszystko! Jest środek nocy, nie ma czasu na konsultacje ze wspólnikami, dzwonienie po restauratorach. Tylko SMS do kierowcy. „Ruszaj, jak przeczytasz, około 4-5 rano masz być tu i tu”. Kucharzom nic nie piszę, niech mają spokojną noc, kiedy rano zobaczą w korytarzu restauracji sto kilogramów srebrzystych, wielkich ryb, i tak mnie znienawidzą na wieki. Wysyłam SMS-y zaprzyjaźnionym właścicielom restauracji i stałym klientom. Bo to prawdziwe święto – wiślane łososie. A potem i ikra, i mlecz, i mięso tak smaczne, że znika na surowo. Świętem jest, gdy pan Adam uwędzi węgorze. Pamiętam, jak przywiozłem jeszcze ciepłe do Atelier Amaro. Modest wyglądał jak najszczęśliwszy na świecie kot.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.