Kopalnia Turów. Miała przestać działać, a pracuje. I tak już od stu dni

Kopalnia Turów. Miała przestać działać, a pracuje. I tak już od stu dni

Widok na kopalnię i elektrownię Turów
Widok na kopalnię i elektrownię Turów Źródło: Shutterstock / Lukasz Barzowski
Ponad sto dni temu Polska powinna była wstrzymać wydobycie w kopalni Turów. Premier po pierwszej turze rozmów z Czechami na temat przyszłości kopalni odtrąbił sukces rozmów, a tymczasem trwa już jedenasta tura.

- Mamy przede wszystkim wyznaczone wytyczne do umowy. Wczoraj zespół negocjacyjny uzgodnił wytyczne do umowy, o tych wytycznych też rozmawiałem z panem premierem Babiszem. I jeżeli ta umowa zostanie zaakceptowana - a wszystko na to wskazuje - to mamy w zasięgu ręki polubowne załatwienie tego sporu – przekonywał Mateusz Morawiecki, gdy dziennikarze pytali go o postępy w sporze z Czechami o kopalnię w Turowie.

Te słowa padły w maju i nic nie wskazuje na to, byśmy dziś byli jakoś dużo bliżej wypracowania porozumienia.

Trudno o porozumienie

W tym tygodniu minęło sto dni od wydania przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej postanowienia nakazującego wstrzymanie wydobycia w Turowie. Strona polska od początku zapowiadała, że żadnego wstrzymania prac nie będzie i jest w tym postanowieniu bardzo konsekwentna. Praca w kopalni (oraz sąsiadująca z nią elektrownia) wre, a w jej tle toczy się jedenasta już tura rozmów polsko-czeskich. Jak dotąd żadna ze stron nie wnioskowała, by do rozmów przystąpiła Komisja Europejska.

„Gazeta Wyborcza” ustaliła, że przedłużanie się rozmów jest wynikiem braku zaufania Czechów wobec Polaków.

– Mamy sygnały z różnych źródeł polskich i czeskich, że negocjacje idą jak po grudzie ze względu na nierzetelne informacje, które prezentuje strona polska – powiedział Radosław Gawlik, prezes stowarzyszenia Eko-Unia. – To stary zarzut Czechów dotyczący Turowa. Dlatego ich rząd domaga się twardych gwarancji prawnych i finansowych, zanim zgodzi się na ewentualne wycofanie wniosku do TSUE.

TSUE wysłuchał Czechów

21 maja tego roku Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej nakazał Polsce natychmiast zaprzestać wydobycia w KWB Turów w Bogatyni. Nie było to zobowiązanie do trwałego zamknięcia kopalni, a jedynie czasowego wstrzymania wydobycia do czasu, kiedy strony ustalą, w jaki sposób ograniczyć szkody, jakie kopalnia powoduje w Czechach. Praga alarmuje, że rozbudowa kopalni wpływa na stan wód gruntowych po ich stronie granicy. Jak dowodzili przed TSUE, Polska zignorowała ten aspekt, gdy wydawała decyzję, by kopalni Turów, której operatorem jest spółka-córka PGE, PGE Górnictwo i Energia Konwencjonalna, wydać koncesję na dalsze wydobycie węgla brunatnego.

Jak już wspomnieliśmy, najważniejsi polscy politycy od razu zapowiedzieli, że o żadnym wstrzymaniu, nawet czasowym, nie ma mowy. Wtedy Czechy zawnioskowały, by karać Warszawę pięcioma milionami euro za każdy dzień, gdy Polska nie wykonuje wyroku.

Ekologia kontra bezpieczeństwo energetyczne

Negocjacje, które rozpoczęły się w połowie czerwca, są o tyle trudne, że obie strony mają w sprawie kopalni Turów zupełnie odmienne priorytety. Czesi twierdzą, że jej działalność ma bardzo poważne skutki ekologiczne. Chodzi głównie o obniżenie poziomy wód gruntowych po czeskiej stronie granicy. Polska powtarza, że działanie kopalni Turów, oraz napędzanej przez nią Elektrowni Turów ma strategiczne znaczenie dla bezpieczeństwa energetycznego.

Energia wytwarzana przez elektrownię stanowi 7 proc. krajowej produkcji i zapewnia dostęp do prądu dla 3,4 milionów gospodarstw domowych.

Czytaj też:
Spór o kopalnię Turów. Jest nowe stanowisko Komisji Europejskiej

Opracowała:
Źródło: Gazeta Wyborcza / Wprost