Trwa paraliż transportu towarów na granicy polsko-ukraińskiej. To już 22. dzień, gdy polscy kierowcy stoją w wielokilometrowych kolejkach w Hrebennem, Dorohusku i Korczowej, a ostatnio także w Medyka-Szejny. Zdaniem rodzimych przewoźników obowiązujące przepisy stawiają ukraińskich kierowców w pozycji uprzywilejowanej.
Protest przewoźników. "Miejsca polskich kierowców są sprzedawane"
Wprowadzony przez stronę ukraińską system tzw. elektronicznej kolejki spowodował znaczne wydłużenie oczekiwania na przekroczenie granicy z Ukrainą przez pojazdy zarejestrowane w Unii, które wracają z Ukrainy bez ładunku. – To są praktyki niedopuszczalne — mówił we wtorek 28 listopada na specjalnie zorganizowanej konferencji prasowej, Jan Buczek, prezes Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych w Polsce.
Prezes zrzeszenia przewoźników zaznaczył również, że cały system elektronicznej kolejki jest sterowany ręcznie. – Gdy polski przewoźnik podjeżdża do kolejki, okazuje się, że jego miejsce zostało komuś sprzedane i musi wędrować na koniec kolejki. Ukraiński system jest koszmarem dla naszych przewoźników. Tak dalej być nie może — dodał. Jego zdaniem nikt już nie panuje nad tym całym bałaganem, jaki ma tam miejsce.
Bałagan na przejściach polsko-ukraińskich. Kierowcy podrabiają dokumenty
W podobnym tonie wypowiadał się Adam Izdebski z Komitetu Obrony Przewoźników i Pracodawców Transportu. – Polskie władze i służby nie radzą sobie z tym bałaganem, jaki panuje na granicy polsko-ukraińskiej — mówił w rozmowie z Wprost.pl. Przewoźnik zwrócił przy tym uwagę na bardzo istotny aspekt, z którym boryka się branża transportowa u naszych wschodnich sąsiadów. Jego zdaniem wielu ukraińskich kierowców z premedytacją wykorzystuje wojnę na Ukrainie dla własnych celów.
– Kierowcy nagminnie fałszują dokumenty przewozowe, na podstawie których teoretycznie powinni przewozić towary przeznaczone dla wojska lub pomoc humanitarną. Dzięki temu nie muszą stać w kolejkach, tak jak to czynią polscy kierowcy. W dokumentach są wpisane łóżka, bandaże, pomoc medyczna dla szpitali. W naczepach samochodów jest zupełnie coś innego – stwierdził.
Tylko nieliczne transporty wiozą pomoc humanitarną. „To już jest plaga”
– Aż 95 proc. transportów, które są oznaczone jako humanitarne to oszustwo. Przewożone są liczne produkty przeznaczone na rynek ukraiński, w tym węgiel drzewny, luksusowe samochody, a ostatnio była próba przemycenia przez granicę luksusowego jachtu. Tylko pięć procent z tych transportów stanowią przewozy humanitarne. Reszta to jedna wielka lewizna, taka lewa humanitarka — opowiadał.
– To jest plaga. Plaga, z którą my nie dajemy sobie rady. Dlatego żądamy służb kontrolnych, jak i celno-skarbowych czy inspekcji, które sprawdzą na miejscu zarówno dokumenty przewozowe, jak i zawartość naczepy. Wtedy wszyscy zobaczą, jak naprawdę wygląda sytuacja na granicy polsko-ukraińskiej — dodał. Przewoźnik narzekał na działania polskich służb, które niechętnie reagują na zgłoszenia i informacje od polskich kierowców.
Przewoźnik: „Służby niechętnie reagują na lewą humanitarkę”
– Policja twierdzi, że nie zna się na tym. Inne służby dają do zrozumienia, że nie mają czasu. Osobiście dzwoniłem na numer dyżurny z prośbą o interwencję. Dyżurny odpowiedział, że może przyjadą, a może nie przyjadą. Po naszych dwugodzinnych namowach przyjechali kontrolerzy z izby karno-skarbowej. Raziła nas straszna opieszałość naszych służb. Prowadzili kontrolę przez dwie godziny. Nie wiem, dlaczego tak się to dzieje? Może mają jakiś interes w tym, aby nie przyjeżdżać? – zastanawia się Adam Izdebski.
Przewoźnik nie wierzy jednak, że polskie służby nie mają czasu na kontrolę samochodów ciężarowych z nietypowymi załadunkami. Jego zdaniem gdyby tylko było zgłoszenie, że ktoś przemyca papierosy lub narkotyki, to byłaby błyskawiczna kontrola ze strony inspektorów. – A gdy tylko jest zgłoszenie, że jest lewa humanitarka dla Ukrainy, to jest zupełnie inna rozmowa z inspektorami — twierdzi. Zaznacza też, że takie przypadki mają miejsce na wszystkich przejściach granicznych z Ukrainą.
– Jak się nie da przejechać przez granicę w Dorohusku, to kierowcy ukraińscy jadą na Korczową, Hrebenne bądź Medykę. Wystarczy, że ktoś, gdzieś czegoś nie dopatrzył i już uda im się przewieźć towar przez granicę — zaznacza. – My nie chcemy blokować ukraińskich kierowców, my nie chcemy ich wstrzymywać, ale oni tylko patrzą jak ominąć kolejkę, w której stoją tysiące samochodów ciężarowych. U nas jest deklaracja jednego auta, a w porywach pięciu na godzinę i tego się trzymamy. Chcemy, by wszystkich kierowców traktowano tak samo na granicy — przekonuje przewoźnik.
Czytaj też:
Protest przewoźników. Rzecznik rządu zapowiada reakcję nowego ministraCzytaj też:
Protest na granicy to „gorący kartofel”? Klich o bierności Morawieckiego