Imponujące starcie pokazuje, na co stać PS5. Recenzja Horizon Forbidden West: Burning Shores

Imponujące starcie pokazuje, na co stać PS5. Recenzja Horizon Forbidden West: Burning Shores

Screen z rozgrywki w Horizon Forbidden West: Burning Shores
Screen z rozgrywki w Horizon Forbidden West: Burning Shores Źródło:WPROST.pl
Burning Shores to fabularny dodatek do wydanej w zeszłym roku gry Horizon Forbidden West. W recenzji podstawowej wersji twierdziłem, że właśnie tak powinny wyglądać kontynuacje gier. A czy dodatki powinny wyglądać tak, jak Horizon Forbidden West: Burning Shores?

Na wstępie trzeba podkreślić, że dodatek Horizon Forbidden West: Burning Shores dostępny jest wyłącznie na PlayStation 5 (podstawowa gra była grywalna również na PS4), a żeby zacząć zabawę trzeba skończyć główny wątek fabularny podstawowej gry. Dodatek to bezpośrednia kontynuacja fabuły, która rozbudowuje wątki z jej finału.

Horizon Forbidden West: Burning Shores to fabularny pomost

W Burning Shores Aloy, tropiąc Waltera Londrę, jednego z Zenitów, trafia do nowej części postapokaliptycznego USA, czyli częściowo zatopionych ruin Los Angeles, które w XXXI wieku stały się niestabilnym tektonicznie archipelagiem wysp. Oczywiście kilkukrotnie trafiamy tu na charakterystyczne miejsca z rzeczywistego świata (przede wszystkim znak Hollywood).

Screen z rozgrywki w Horizon Forbidden West: Burning Shores

Już w pierwszych chwilach rozgrywki tracimy latającego wierzchowca, a mapę przemierzamy pieszo i z użyciem skiffu – łodzi z silnikiem. Po paru godzinach dosiądziemy nuroptaka, na którego grzbiecie, jak wskazuje nazwa, nie tylko polatamy, ale i zanurzymy się w morską toń. Przypomina to trochę ujeżdżanie stworzeń z najnowszego Avatara.

Przejście głównego wątku fabularnego gry zajmuje zaledwie kilka godzin. Scenariuszowo stoi on na przyzwoitym poziomie i wciąga w wir akcji, chociaż jej zwroty są raczej przewidywalne. Misje nie są zbyt długie, więc główny wątek szybko mija, a misje poboczne, nie licząc związanej ze znajdźkami, są zaledwie dwie.

Screen z rozgrywki w Horizon Forbidden West: Burning Shores

Sama mapa nie jest mała i przynosi sporo nowych terenów do eksploracji, ale w porównaniu do podstawki zapewnia o wiele mniejsze zagęszczenie dodatkowych aktywności. Trzeba jednak przyznać, że nowy rodzaj znajdziek, które zbieramy, wypełniając kolejną poboczną misję, jest ciekawy, a logiczne zagadki, które do nich prowadzą – satysfakcjonujące. Świetny jest również nowy rodzaj widokówek, które odkrywamy z grzbietu latającego wierzchowca.

W trakcie przygody dowiemy się więcej o plemieniu Quen i zobaczymy, jak Londra cynicznie wykorzystuje ich wierzenia. Naszą wiedzę o świecie standardowo ubogacają liczne notatki, które dotyczą m.in. głównego antagonisty i pozwalają lepiej poznać jego motywacje. To wszystko wpisuje się w główny wątek całej serii, a finał jasno pokazuje nam, co będzie naszym celem w kolejnej „dużej” części gry. Przez to dodatek staje się zgrabnym pomostem pomiędzy zeszłoroczną i kolejną częścią, na którą poczekamy zapewne jeszcze kilka lat.

Screen z rozgrywki w Horizon Forbidden West: Burning Shores

Obecność Seyki – nowopoznanej towarzyszki z plemienia Quen, której misja fabularnie splata się z naszym zadaniem – jest świetnie wykorzystana przez twórców. Dziewczyna bardzo dobrze radzi sobie w walce, nie będąc dla Aloy ciężarem, którym bywają w grach kompani, a w wielu miejscach mechanicznie urozmaica naszą wędrówkę po kolejnych lokacjach.

W dodatku pojawia się zaledwie parę zupełnie nowych maszyn. Oprócz wspomnianego nuroptaka, w świecie gry trafiamy niemal wyłącznie na olbrzymie żabiaki i związane z nimi irytujące skorpiele. To sprawia, że przez większość czasu walczymy z nimi lub z różnymi odmianami poznanych wcześniej przeciwników.

Czytaj też:
Horizon Call of the Mountain to nie tylko pokaz możliwości PS VR2. Gra świetnie uzupełnia serię

Warto też poruszyć sprawę zakończenia, które rozwścieczyło wielu graczy uskarżających się na bombardowanie nas przez twórców nieuzasadnionymi fabularnie treściami LGBT. Takie zarzuty są zdecydowanie na wyrost, wywołujące kontrowersje zakończenie jest jednym z trzech opcjonalnych, a sama relacja między bohaterkami jest solidnie zbudowana i ewoluująca w czasie. Jak to często bywa w internecie – reakcja krytyków jest zdecydowanie nieproporcjonalnie wyolbrzymiona wobec tego, co rzeczywiście znalazło się w produkcji.

Screen z rozgrywki w Horizon Forbidden West: Burning Shores

Imponujące starcie, dla którego warto zagrać w dodatek

Najjaśniejszym punktem gry jest natomiast finałowa walka z bossem, która robi naprawdę duże wrażenie. Nie chcąc zdradzać zbyt wiele, powiem, że naszym przeciwnikiem jest maszyna, na pojedynek z którą miłośnicy serii czekali od dawna. Walka jest podzielona na kilka etapów i przypomina najlepsze walki z olbrzymimi wrogami w starych częściach innego exclusivu Sony, czyli God of War (których nie udało się powtórzyć w najnowszych częściach przygód Kratosa). Jestem przekonany, że gdyby dodatek powstał również na PS4, to tak monumentalnego starcia nie dane byłoby nam doświadczyć

W walce pomaga nam liczne nowe „legendarne” wyposażenie, które możemy znaleźć lub nabyć od kupców, i nowe umiejętności, które zdobywamy w trakcie rozgrywki. Maksymalny poziom doświadczenia został podniesiony do 60., a w wielu miejscach w trakcie gry zdobywamy dodatkowe punkty umiejętności.

Screen z rozgrywki w Horizon Forbidden West: Burning Shores

Rozwiązując fabularne zadania, uzyskamy też rękawicę widma, nową broń, zupełnie inną niż te, z którymi mieliśmy do czynienia dotychczas. To już nie nowoczesny łuk, a niezwykły, energetyczny karabin maszynowy z automatycznie nakierowywanymi pociskami. To bardzo fajne i wygodne w użyciu narzędzie, ale bardzo mocno ułatwia rozgrywkę. Zwłaszcza że amunicję do rękawicy tworzy się z najpopularniejszych w grze części, czyli stanowiących pieniądze okruchów metalu, na których brak na tym etapie gry naprawdę nie powinniśmy już narzekać.

Balans psuje też to, że nowy sprzęt jest wszechobecny. Mowa także o ogromnych ilościach mikstur, czy rzadkich części, na które w poprzednich grach musieliśmy szczególnie polować.

Czytaj też:
PlayStation VR2 ma ogromny potencjał. Ale nie wszystko jest idealne

Podsumowanie

Gra bez wątpienia wciąż jest jedną z najładniejszych wizualnie produkcji na PS5. Od strony technicznej wszystko działa wyśmienicie. W trakcie gry nie natrafiłem na żaden błąd, co w ostatnim czasie przy premierach największych gier jest rzadkością.

Jeżeli ktoś jest miłośnikiem serii Horizon, to zwłaszcza przy tak niskiej cenie powinien sięgnąć po dodatek Burning Shores, przede wszystkim ze względu na prawdziwie monumentalne zakończenie. Jeśli ktoś jednak już po przejściu podstawowej gry miał dość obcowania z tą częścią serii, to dodatek nie jest na tyle przełomowy, żeby móc go w takiej sytuacji polecać. To po prostu solidny, choć niezbyt długi dodatek do świetnej gry.

Screen z rozgrywki w Horizon Forbidden West: Burning Shores

Atuty:

  • Imponująca finałowa walka (choćby dla tego elementu fani serii powinni sięgnąć po ten dodatek)
  • Zgrabne zwieńczenie części drugiej i przygotowanie na trzecią
  • Bardzo solidnie poprowadzony wątek główny
  • Dzięki ekskluzywności na PS5 może rozwinąć skrzydła
  • Świetna cena (89 zł na premierę)

Wady:

  • Brak dużej innowacyjności może znużyć
  • Mało zadań pobocznych i dodatkowych aktywności
  • Bardzo mało nowych maszyn
  • Nowa broń i wszechobecność surowców za bardzo obniżają trudność gry

Ocena: 7,5/10

Kod recenzencki do gry zapewniło Sony Interactive Entertainment Polska.

Czytaj też:
8 gier za darmo od Epic Games. MEGA wyprzedaż tuż za rogiem
Czytaj też:
Gra w grę ponad 22 godziny, umarł ponad 800 razy w walce z bossem. Oglądało go nawet 25 tys. osób

Źródło: WPROST.pl