Najnowsza z najstarszych „strzelanek”. Dla kogo jest remake legendarnego System Shock?

Najnowsza z najstarszych „strzelanek”. Dla kogo jest remake legendarnego System Shock?

Grafika przedstawiająca SHODAN z gry System Shock Remaster
Grafika przedstawiająca SHODAN z gry System Shock RemasterŹródło:System Shock Remaster / Prime Matter
Kolega z liceum przez całe życie przekonywał mnie, że System Shock to najlepsza gra, w jaką kiedykolwiek zagrał. Nie dane mi było zapoznać się z oryginałem, więc wiadomość o premierze odświeżonej wersji potraktowałem jako idealną okazję do nadrobienia tego klasyka.

Jestem wielkim fanem gier komputerowych, ogrywałem w życiu setki tytułów, ale z różnych względów nie dane było mi zaliczyć wszystkich uważanych za kultowe czy klasyczne. Problemy ze sprzętem, ograniczona dostępność, wciągające nowości i ogólny brak czasu sprawiły na przykład, że pierwszego Gothica włączyłem dopiero w 2022 roku.

W trakcie tego nadrabiania zaległości z przykrością zauważyłem, że wiele produkcji uznawanych za genialne w swoich czasach, obecnie nie musi już dawać takiej samej frajdy. Dotyczy to zwłaszcza gier z trójwymiarową grafiką. O ile te w 2D lub rzucie izometrycznym starzeją się świetnie, o tyle niektóre hity z ery początkowego 3D potrafią wypalić oczy.

Pierwszy szok

Możecie więc wyobrazić sobie moją minę, kiedy System Shock Remake przywitał mnie potężną pikselozą. Nie śledziłem szczegółowo zapowiedzi i nie spodziewałem się, że twórcy gry pójdą w stronę retro shootera. Oczekiwałem czegoś na kształt nowych Doomów, a dostałem oldschoolową grafikę. Pierwsze zaskoczenie.

Drugim zaskoczeniem był fakt, że to podejście przypadło mi do gustu. Choć moda na boomer shootery jakoś mnie ominęła, bo w strzelankach preferuję mimo wszystko „realistyczną” grafikę, to w System Shocku to podejście artystyczne mi nie przeszkadzało. Sprawdziłem też na YouTube, jak gra wygląda na najwyższych ustawieniach. U siebie widzę piksele, ale u innych fajerwerki graficzne potrafią całkowicie odmienić oblicze tej gry i nadać jej fenomenalny wygląd.

Tytuł kłamał. To nie shooter

Staroszkolne podejście widać tu nie tylko w grafice, ale przede wszystkim w mechanice gry. Jest ciężko, a twórcy nie ułatwiają nam zadania. Jeśli nie korzystamy z mapy, nie czytamy podpowiedzi i mamy za ciemny ekran, żeby znaleźć porzuconą w jakimś pokoju kartę dostępu, to prawdopodobnie zatniemy się na długie minuty. W pewnym momencie stwierdziłem nawet, że ta gra to nie żaden FPS, tylko symulator kosmicznego labiryntu. I paradoksalnie dla mnie okazało się to zaletą.

Kilka razy użyłem już w tym tekście określeń typu „shooter” czy „strzelanka”, bo przecież niemal od początku do końca trzymamy w rękach broń i akcję śledzimy z pierwszoosobowej perspektywy. Precyzyjniej byłoby jednak nazywać tę grę immersive simem (podziękowania dla znajomych, którzy cierpliwie wyjaśniali mi tę kwestię), albo nawet survival horrorem.

Ta pierwsza etykietka bierze się z różnych sposobów na omijanie przeszkód. Ta druga stąd, że jeśli nie obniżymy na starcie poziomu trudności, to po prostu sobie nie postrzelamy. Na tym proponowanym przez twórców, amunicji zabraknie nam po kilku godzinach gry i nie będzie możliwości nadrobienia tych braków. Nowym graczom zalecam już na starcie obniżenie poziomu wyzwania do najniższego. Albo liczenie każdego pocisku i ubijanie słabszych przeciwników wielkim kluczem francuskim.

System Shock Remake zbyt wierny oryginałowi?

O ile powyższe przykłady oldskulowego podejścia mogę potraktować jako zalety gry, o tyle pewne rozwiązania dotyczące ekwipunku już nie za bardzo nadają się do obrony. Konieczność osobnego klikania każdego przedmiotu w celu przerobienia go na surowce jest zdecydowanie niepotrzebna i głupio wydłuża rozgrywkę. Robienie tego samego jednym przyciskiem myszy w żaden sposób nie naruszyłoby przecież „ducha gry”, a rozwiązałoby uciążliwe porządkowanie zbyt małego plecaka.

Wydaje się, że twórcy mogli też nieco dopracować AI przeciwników. Ich działania pozostawiają wiele do życzenia, zwłaszcza po trzech dekadach walki z coraz sprytniejszymi oponentami. Niektórzy wrogowie gubią się nawet wtedy, gdy po prostu obiegamy ich z kawałkiem rury i uderzamy z najbliższego zasięgu. Mogło to cieszyć w 1994 roku, ale obecnie psuje immersję i wrażenie, że SHODAN to faktycznie groźny przeciwnik.

W większości przypadków jednak cieszy mnie, że System Shock został odwzorowany bardzo wiernie. Podobają mi się korytarze, przeciwnicy, rodzaje uzbrojenia. Kiedy już mam z czego strzelać, to strzela się przyjemnie. Cieszą też zagadki logiczne, nawet jeśli w pewnych miejscach rozwiązuję je prawie po omacku. Bardzo podobało mi się też, kiedy pierwszy raz podłączyłem się do sieci. Jest to niezapomniane przeżycie, choć każde kolejne mogłoby już być krótsze, bo z czasem te poziomy męczą.

Dla kogo nowy System Shock?

Dźwięków i muzyki trudno się czepiać, nawet jeśli kryje się tu pewien niewykorzystany potencjał. Postawiono na minimalizm, co jest raczej zrozumiałym, bezpiecznym podejściem. Voice acting jest również w porządku, a miłym akcentem dla polskich graczy powinien być fakt pełnego tłumaczenia napisów już w dniu premiery. Żadna ważna informacja nie umknie nikomu przez brak lokalizacji.

Szczegółowej historii walki ze sztuczną inteligencją na stacji kosmicznej oczywiście zdradzać nie będę. Wystarczy wiedzieć, że strzępy informacji zdobywamy poprzez czytanie dzienników i odsłuchiwanie nagrać zmarłych członków załogi. Znamy to z Dead Space, Somy czy BioShocków. Motyw mimo iż ograny, to chyba wciąż atrakcyjny, który nie zdążył znudzić się graczom.

System Shock Remaster sprawia wrażenie gry, która może trafić do szerokiej grupy odbiorców. Choć nie grałem w nią przed trzydziestoma laty, to zgaduję, że podbije serca fanów oryginału. Wierne odtworzenie wielu aspektów, wypolerowanie grafiki i oczywiście odrobina nostalgii powinny w tym wypadku wystarczyć.

Moim zdaniem nowy – stary System Shock ma szansę oczarować też młodszych graczy, choćby jako ciekawostka. Takich gier po prostu już się nie robi, a wyróżniający się produkt zawsze ma szansę w tłumie klonów bez duszy. Nie powinien też nikogo odstraszać poziom trudności – przecież survival horrory czy choćby seria Dark Souls pokazują, że wciąż znajdą się ludzie, którzy lubią wyzwania i nie chcą być prowadzeni za rękę od pierwszej do ostatniej minuty.

Kilka pochwał na odczepne

Co jednak mam odpowiedzieć koledze, który uważa System Shocka za najlepszą grę w historii? To pytanie wciąż nie daje mi spokoju, bo jest to człowiek, któremu nie wystarczy kilka pochwał na odczepne. Na pewno przyznam, że remaster jest udany i pozwala pojąć, dlaczego przez tyle lat ludzie zakochiwali się w opowieści o Citadel Station i zbuntowanej sztucznej inteligencji.

Do momentu, w którym nie wystrzelałem całej amunicji, bawiłem się świetnie i wbrew swojemu zwyczajowi nie utknąłem na dłużej w żadnym z licznych labiryntów. Rozumiem, co zdecydowało o nadaniu tej grze statusu „kultowej” i jak wiele zaczerpnęły z niej takie tytuły jak Dead Space, Soma, BioShock, Deus Ex czy indie gry pokroju MO:Astray. Być może gdybym to od System Shocka zaczynał swoją przygodę z tego typu grami, to też zachwycałbym się nim i polecał wszystkim w ciemno.

Tak się jednak nie stało i klasyka z 1994 roku po raz pierwszy ograłem dopiero w 2023 roku. Cieszę się, że miałem tę możliwość, i że byłem mobilizowany do zapoznania się z tak ważnym (i wciąż grywalnym) dla historii gier tytułem. Nie mówcie tylko koledze, że nie odblokowałem wszystkich zakończeń. I że niechcący odkryłem to najgorsze z możliwych... Niech to będzie nasza tajemnica.

Czytaj też:
Bez spoilerów o „Strażnikach Galaktyki: Volume 3”. MCU wraca na odpowiedni tor
Czytaj też:
Niepozorna gra podbiła moje serce. Jak tekstowy RPG sprawił, że odstawiłem Hogwart's Legacy