Realne straty na lokatach najwyższe od ponad 26 lat. Dobrych ofert wciąż jak na lekarstwo

Realne straty na lokatach najwyższe od ponad 26 lat. Dobrych ofert wciąż jak na lekarstwo

Złotówki
Złotówki Źródło: Adobe Stock / Patryk Kosmider
Ponad 15 proc. - aż tyle realnie stracili posiadacze rocznych lokat, którzy zanieśli swoje oszczędności do banku w październiku 2021 roku. Winna jest oczywiście inflacja, która rośnie od wiosny 2021 roku. Najnowszy odczyt mówi o wzroście cen rok do roku na poziomie 17,9 proc. Banki nie są skłonne oferować lokat, które gonią inflację – najlepsze depozyty oprocentowane są na 7-8 proc.

Wyższa inflacja oznacza, że ci z nas, którzy rok temu zanieśli do banku swoje pieniądze na roczną lokatę, realnie stracili ponad 15 proc. Tak dużych realnych strat depozyty nie dawały od co najmniej końcówki 1996 roku – sugerują szacunki HRE Investments oparte o dane GUS i NBP.

Uśrednione oferty w październiku 2021 roku dawały zysk 0,24 proc (dane NBP na temat lokat o okresie zapadalności przekraczającym 6 miesięcy do roku włącznie). Mimo tego Polacy zakładali takie depozyty i wpłacili na nie prawie 400 milionów złotych – wynika z danych banku centralnego.

Na założonych rok temu lokatach realnie tylko traciliśmy

Kto zdecydował się na taką ofertę, teraz odbiera symboliczne wynagrodzenie za udostępnienie bankowi kapitału. Wstępny odczyt inflacji za październik sugeruje, że ceny dóbr i usług kupowanych przez Polaków wzrosły w ciągu roku przeciętnie aż o 17,9 proc. Dla porównania lokaty zakładane dokładnie rok wcześniej były oprocentowane na trochę ponad 0,2 proc. To znaczy, że w okresie trwania takich depozytów ceny w sklepach rosły prawie 75 razy szybciej niż banki dopisywały odsetki do oszczędności.

Efekt tego jest taki, że jeśli w październiku 2021 roku powierzyliśmy bankowi 10 tysięcy złotych na rok, to po wyjęciu tych pieniędzy z banku mogliśmy za nie kupić tylko tyle rzeczy, co za niecałe 8500 złotych w dniu zakładania depozytu. Realna strata z rocznej inwestycji wyniesie w tym wypadku trochę ponad 1500 złotych. Tak złego wyniku nie notowaliśmy od co najmniej końcówki 1996 roku, czyli od kiedy dostępne są odpowiednie dane.

Oprocentowanie nadal o ponad połowę niższe niż inflacja

Jest szansa, że osoby, które zakładają lokaty dziś będą w lepszej sytuacji niż te, którym depozyty właśnie się kończą. Wrześniowe dane NBP sugerują bowiem, że przeciętne oprocentowanie lokaty wzrosło do około 5,4 proc., a w przypadku depozytów rocznych nawet 6,25 proc. Najlepsze promocyjne depozyty bankowe pozwalają po spełnieniu dodatkowych wymagań zarobić nawet 7-8 proc. w skali roku. Jeśli więc zgodnie z przewidywaniami inflacja będzie w 2023 roku wytracała swój impet, to realne straty na lokatach zakładanych np. dziś będą już mniejsze niż te notowane w przypadku obecnie kończących się depozytów.

Niestety z dostępnych obecnie danych i prognoz (przy założeniu utrzymania tarczy antyinflacyjnej do końca 2023 roku) wyłania się mało optymistyczna prognoza dla oszczędzających. Wszystko wskazuje bowiem na to, że przeciętne roczne lokaty zakładane w latach 2022-23 nie pozwolą uchronić siły nabywczej kapitału przed inflacją.

Odczuwalna inflacja jest wyższa

Trzeba przy tym mieć świadomość, że GUS, aby wyliczyć o ile wzrosły ceny (inflacja), zbiera informacje na temat cen około 1500 różnych dóbr i usług konsumpcyjnych. W tej grupie są zarówno rzeczy, które kupujemy częściej (np. mleko, masło, pieczywo), jak i takie, które kupujemy raz na kilka miesięcy lub kilka lat (AGD, elektronika, samochody). Dziś z tego wynikać może fakt, że w ostatnim czasie duża część z nas może odczuwać wzrost cen bardziej dotkliwie niż wynika z wyliczeń prezentowanych przez GUS. Jeśli bowiem spojrzymy na dobra i usługi, które w ostatnim czasie drożały najmocniej (o od 30 proc. do ponad 170 proc.) – to w zestawieniu opublikowanym przez GUS za wrzesień znajdziemy opał, cukier, tłuszcze roślinne, mąkę, mięso drobiowe, gaz, masło, olej napędowy, mięso wołowe, mleko czy pieczywo. Dominują tu towary, które kupujemy często (no może z wyłączeniem opału).

Za to w gronie towarów i usług, które w ostatnim roku zdrożały o co najwyżej kilka procent, albo nawet staniały mamy sprzęt elektroniczny, opłaty za wodę, usługi telekomunikacyjne, wyroby tytoniowe i farmaceutyczne, ale też usługi finansowe, gazety, czasopisma, odzież, obuwie, sprzęt terapeutyczny, AGD, samochody czy usługi związane z kulturą. Mamy w tym gronie więcej towarów i usług, których nie musimy kupować codziennie.

Do tego dochodzi fakt, że GUS liczy inflację dla przeciętnego konsumenta. Chodzi o to, że urząd najpierw zbiera dane na temat faktycznych wydatków bardzo wielu gospodarstw domowych, a potem wylicza jak dużo statystyczny Kowalski spożywa np. mąki, mięsa, warzyw, jaj, masła, olejów, leków ale też jaki odsetek osób korzysta z najmu mieszkań, czy jak często korzystamy z transportu publicznego, usług stomatologicznych czy fryzjerskich albo jak często kupujemy lodówki, pralki czy samochody. W ten sposób tworzy się obraz wydatków przeciętnego Kowalskiego i jego koszyk dóbr i usług. W uproszczeniu znając cenę tego koszyka sprzed miesiąca i sprawdzając ile za taki sam koszyk należałoby zapłacić dziś, dowiemy się z jaką inflacją mamy do czynienia.

Jasnym jest, że każdy z nas wydaje swoje pieniądze na inne rzeczy. Zależy to od diety, stylu życia, upodobań, statusu majątkowego, stanu zdrowia i szeregu innych uwarunkowań. Nie dziwne więc, że każdy z nas inaczej odczuwa inflację. Jeśli więc ktoś ostatnio kupował opał, który wg GUS jest 2-3 razy droższy niż przed rokiem, cukier (dwa razy droższy) i regularnie chodzi do sklepu po mięso, masło, mąkę, czy pieczywo (droższe o ponad 30 proc. r/r), to może odczuwać inflację na poziomie co najmniej dwukrotnie wyższym niż ta, o której mówią oficjalne dane GUS.

Czytaj też:
Wiceprezes NBP o „radykalnym spadku” inflacji
Czytaj też:
Przedstawiciel rządu pierwszy raz otwarcie o nadchodzącej recesji. „Musimy rozmawiać ze społeczeństwem”

Opracowała:
Źródło: HRE Investments