Prezes NBP Adam Glapiński rozpływał się przed dwoma dniami nad „cudem polskiej gospodarki” i przekonywał, że tempa rozwoju i świetnych warunków gospodarczych zazdroszczą nam nawet takie potęgi jak Niemcy. Polacy zareagowali na te słowa w najlepszym razie kpiną, po czym wrócili do pracy z nadzieją, że może przed końcem roku dostaną jeszcze jakąś premię, która pomoże im poradzić sobie z podwyżkami cen praktycznie wszystkich towarów i usług.
W krainie „cudu gospodarczego” jest bardzo wielu niezadowolonych. Dla pracowników budżetówki, którzy głośno wypowiadają niezadowolenie z warunków płacowych, słowa prezesa była jak potwarz. Bo skoro jest tak dobrze, to dlaczego im nadal jest źle? We wrześniu mieliśmy być świadkami ogromnych protestów pracowników oświaty, ochrony zdrowia, sądów i urzędów. Związki zawodowe zapowiadały wyprowadzenie na ulice Warszawy i innych miast tysiące ludzi. Ostatecznie na duży protest zdecydowali się niektórzy pracownicy ochrony zdrowia: pod Kancelarią Prezesa Rady Ministrów stoi „białe miasteczko”, a wielu ratowników medycznych złożyło wypowiedzenia. Pozostałe grupy zawodowe nie odeszły, wbrew zapowiedziom, od biurek.
Wielki protest budżetówki wcale nie jest jednak wykluczony. Na najbliższą sobotę 9 października zaplanowane są protesty, których uczestnicy domagać się będą 12-procentowej podwyżki płac. Pod Ministerstwem Rodziny i Polityki Społecznej spotkają się m.in. pracownicy ZUS, wymiaru sprawiedliwości, KRUS, ochrony zdrowia, Inspekcji Transportu Drogowego i cywilni pracownicy wojska. Nauczyciele i pracownicy oświaty będą pikietowali pod Ministerstwem Edukacji i Nauki.
Związkowa Alternatywa wyciągnie z kolei pracowników Krajowej Administracji Skarbowej na demonstrację przed Ministerstwem Finansów. Odbędzie się ona w piątek 8 października. Alternatywa w KAS weszła w spór zbiorowy i domaga się m.in. podwyżki płac o 20 proc.
Czytaj też:
Kampania wrześniowa. Budżetówka przygotowuje się do skoordynowanego strajku