W czwartek minie 12 tygodni od rozpoczęcia rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Atak ten wywołał niemal natychmiastową reakcję Unii Europejskiej. Wspólnota wprowadziła pięć pakietów sankcji wobec Moskwy. O ile kolejne transze restrykcji nie budziły większych sporów wśród państw członkowskich UE, to schody zaczęły się, gdy pojawiła się kwestia wprowadzenia zakazu importu rosyjskiej ropy. Na tym jednak nie koniec problemów. Wraz z początkiem kwietnia zaczął obowiązywać dekret Kremla, zakładający, że państwa kupujące rosyjski gaz muszą płacić za niego w rublach. Część państw zgodziła się na warunki Moskwy, co oznacza de facto łamanie przyjętych już przez Unię sankcji.
KE umywa ręce
Po wydaniu dekretu Kremla szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen podkreśliła, że płacenie za gaz w rublach – jeśli nie jest przewidziane w kontrakcie – narusza sankcje nałożone przez UE. Stanowisko to powtórzył wczoraj rzecznik KE Eric Mamer, podkreślając, że przedsiębiorstwa kupujące gaz od Rosji powinny rozliczać się w walucie wskazanej w kontrakcie. W przypadku większości kontraktów na dostawy, które firmy z UE mają z Gazpromem, walutą rozliczeniową jest euro lub dolar. Pytany jednak o konsekwencje wobec podmiotów naruszających sankcje nałożone na Rosję, rzecznik KE stwierdził, że to "rola władz krajowych".
Pytania w tej kwestii pojawiły się wczoraj nieprzypadkowo, gdyż we wtorek włoski koncern energetyczny ENI zapowiedział, że rozpoczął procedurę w celu otwarcia dwóch kont — jednego w euro, a drugiego w rublach w Gazprombanku. Koncern zaznaczył, że strona rosyjska potwierdziła, że transakcje będą dalej wykonywane w euro, zgodnie z kontraktem. Zmiana waluty z euro na ruble będzie następować w ciągu 48 godzin. ENI twierdzi, że otwarcie kont ma charakter tymczasowy i nie narusza praw wynikających z kontraktu, które przewidują wykonywanie opłat w euro.
Raport Wojna na Ukrainie
Czytaj też:
Japonia nie chce rosyjskiego gazu. Ma alternatywę