Maciej Sokołowski prowadzi jedno z najczęściej fotografowanych schronisk w Polsce. Pytamy, jak to jest szefować takiemu miejscu

Maciej Sokołowski prowadzi jedno z najczęściej fotografowanych schronisk w Polsce. Pytamy, jak to jest szefować takiemu miejscu

Schronisko na Szczelińcu Wielkim
Schronisko na Szczelińcu Wielkim Źródło:Pixabay
Rosnące koszty najbardziej widać po sezonie. Gdybyśmy mogli działać od maja do października i po tym czasie zamknąć się na głucho, to by była inna dyskusja. To jednak nie wchodzi w grę. Myślę, że szukając oszczędności, dzierżawcy będą musieli, chcąc nie chcąc, dehumanizować usługi, czyli zastępować ludzi urządzeniami – mówi Maciej Sokołowski, dzierżawca schronisk górskich Pasterka i Schroniska na Szczelińcu Wielkim w Sudetach.

Prowadzenie schroniska to biznes jak każdy inny, ale w pewnym sensie trudniejszy, mówi nasz rozmówca. Zdradza też, ile zarabiają pracownicy sezonowi w schroniskach górskich i czy utrzymanie istniejącego modelu działania schronisk jest możliwe, czy jednak turyści muszą spodziewać się zmian, niekoniecznie korzystnych.

Bezpośrednim impulsem do przeprowadzenia tej rozmowy jest sytuacja karkonoskiego schroniska Samotnia, w którym PTTK zapowiedział wypowiedzenie umowy wieloletniemu dzierżawcy. Na jego miejsce miałby przyjść przedsiębiorca, który wcześniej prowadził m.in. obiekt na Śnieżce i zdecydowanie sobie z tym nie poradził. W internecie ruszyła zbiórka podpisów pod petycją o przedłużenie umowy z dotychczasowymi dzierżawcami jako osobami gwarantującymi zachowanie „klimatu schroniska”.

Jestem ciekawa, jak przebiega współpraca między PTTK, który jest właścicielem schronisk górskich w Polsce, a dzierżawcami.

Przy czym pamiętajmy, że są też schroniska prywatne, np. Dom Śląski pod Śnieżką, w Beskidzie czy Bieszczadach jest też sporo obiektów prywatnych.

Schronisko jest kategorią ustawową – rozporządzenie Ministra Turystyki sprzed wielu la określiło, jakie warunki musi spełniać. Nie każdy obiekt w górach jest schroniskiem, bo mamy też np. chatki studenckie i nie wszystkie obiekty PTTK są schroniskami. W polskich górach mamy ponad 80 obiektów PTTK.

Jak doszło do tego, że PTTK stał się właścicielem schronisk?

Musimy się cofnąć do 1950 roku, kiedy to dwie przedwojenne instytucje: Polskie Towarzystwo Krajoznawcze i Polskie Towarzystwo Tatrzańskie połączyły się tworząc właśnie Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze. Polskie Towarzystwo Tatrzańskie przed wojną kupowało ziemię w Tatrach, ale też na przykład w Karpatach ukraińskich, bo wtedy te tereny należały do Rzeczypospolitej, i budowało tam schroniska. Po połączeniu obu organizacji cały majątek PTT przeszedł do PTTK. Przekazano mu również poniemieckie schroniska na terenie Sudetów.

PTTK w latach 90. powołało spółki z ograniczoną odpowiedzialnością do zarządzania tym majątkiem. Są to: Sudeckie Schroniska i Hotele PTTK, Bieszczadzkie Schroniska i Hotele PTTK, Schroniska i Hotele „Karpaty” PTTK, Mazury PTTK, Okręgowy Zespół Gospodarki Turystycznej PTTK w Krakowie. 100-procentowym właścicielem wszystkich tych spółek pozostaje PTTK.

To nie są żadne specjalne podmioty: jak wszystkie inne spółki regulowane przez Kodeks spółek handlowych, powinny osiągać zysk, a działania obniżające zysk mogą być oceniane jako działanie na szkodę spółki.

facebook

Spółki nie prowadzą schronisk samodzielnie, ale wydzierżawiają je przedsiębiorcom, którzy przez określony czas prowadzą te obiekty. Na jaki okres zawierane są umowy?

Kiedyś standardem było 5 lat, ale jeśli ktoś nie prowadził wcześniej schroniska, to te 5 lat wystarczą mu akurat na to, by nauczyć się tego biznesu. Umowy są indywidualnie negocjowane. Ja zawarłem umowy na 20 lat, ale z zastrzeżeniem, że przeprowadzę w obiektach określone inwestycje.

W jakim stopniu PTTK uczestniczy w finansowaniu inwestycji, a w jakim ich koszt jest przerzucony wyłącznie na dzierżawcę?

Musimy też rozróżnić, o czym mówimy. Bo jeśli pytasz o to, jak PTTK jako stowarzyszenie wspiera rozwój schronisk, to odpowiem, że poprzez reklamowanie, że jest właścicielem takich obiektów, zachęcanie do korzystania z nich. Czym innym jest udział spółek zarządzających obiektami – konkretne rozwiązania zawsze zależą od umowy, bo nie ma jednego wzorca.

Umowa dzierżawy jest uregulowana w Kodeksie cywilnym. Przepisy przewidują, że dzierżawca musi dbać o niepogorszenie przedmiotu dzierżawy. Jeżeli w trakcie obowiązywania umowy urwie się balkon, to ja jako dzierżawca mam obowiązek naprawić go. Zakładamy przy tym, że wszystkie zyski z umowy idą do dzierżawcy – a skoro tak, bo i koszty funkcjonowania obiektu leżą po jego stronie.

Inną rzeczą są ulepszenia. Jeśli spółka wyłoży pieniądze na przykład na zrobienie łazienek w pokojach, co poprawia ich standard i umożliwia dzierżawcy podniesienie cen za taki pokój, to może podnieść czynsz dzierżawy. Można sobie wyobrazić, że ktoś objął zapyziałe schronisko, które zostało przez spółkę odnowione – ale to czysto teoretyczny scenariusz, bo nie słyszałem, by takie remonty gdzieś przeprowadzono. Spółki zarządzające schroniskami raczej nie dążą do udziału w kosztach remontów.

Jakiego rodzaju biznesem jest bycie dzierżawcą, a mówiąc codziennym językiem – szefem schroniska? To biznes hotelowy jak każdy inny czy jednak rządzi się swoimi prawami?

Do pewnego stopnia jak każdy inny – podlegamy pod te same przepisy sanepidowskie, strażackie, budowlane, ale jednocześnie trudniejszy. Każdy dzierżawca musi też przestrzegać regulaminu PTTK, który przewiduje m.in. zapewnienie miejsca do gotowania dla gości czy respektowanie zniżek dla członków PTTK.

Jest takie powiedzenie, że „nie zna życia, kto nie pracował w gastronomii”. Praca w schronisku to praca w gastronomii z niezła tabaką, bo ruch rozkłada się bardzo nierównomiernie. W zwykłej restauracji rozkłada się z grubsza w przewidywalny sposób: w porze obiadowej jest więcej klientów, w weekendy sporo więcej niż w dni powszechnie. U nas to się nie do końca sprawdza. W tygodniu – może poza okresem wakacji – nic się nie dzieje, za to w soboty są setki ludzi i w soboty musimy zarobić na cały tydzień. W niedzielę ruch jest wyraźnie mniejszy, bo goście około południa schodzą ze szlaku i obiad jedzą raczej w trasie do domu. Zimą mamy czasem przez wiele dni pojedynczych klientów. Moje schroniska nie znajdują się w okolicy centrów narciarskich, więc potrafi być naprawdę pusto.

facebook

Utrzymanie takich obiektów jest duże: to stare budowle, często z XIX wieku.

Oczywiście, ale jeśli nie ma sytuacji nadzwyczajnych jak pandemia, jest to opłacalny biznes, zwłaszcza w przypadku „kultowych” schronisk. Kolejka chętnych do dzierżawy raczej to potwierdza. W przypadku schronisk położonych na uboczu osiągania zysków może wymagać sporej gimnastyki. To przemysł turystyczny, więc trzeba mieć na niego pomysł, tak zorganizować, by turystom się podobało. Niezadowoleni goście informują swoich znajomych, że do danego schroniska nie warto chodzić, więc musimy dbać o wysoką jakość usług.

Faktem jest, że są trudne okresy. W drugim tygodniu sierpnia mieliśmy 10 stopni i deszcz praktycznie non stop. Siła wyższa, nie przeskoczymy tego, ale jako profesjonalny przedsiębiorca muszę zawczasu tak wszystko obliczyć, by pieniędzy jednak wystarczyło. Tylko że tych pieniędzy, których nie zarobiliśmy w sierpniu, już nie odrobimy. Wprawdzie wrzesień ma być ładny, ale przecież turyści, którzy mieli urlop w sierpniu, nie przyjadą do nas we wrześniu.

W każdym biznesie trzeba zakładać, że coś pójdzie nie tak. W schroniskach awarie zdarzają się bardzo często. Zimą były takie zawieje, że przez tydzień nie mieliśmy prądu i internetu, przez kilka dni nie można było do nas dojechać. To ryzyko prowadzenia biznesu wysoko w górach. Dlatego ceny muszą tu być z definicji wyższe niż w Warszawie, gdzie otoczenie biznesowe jest bardziej przewidywalne. Większość turystów tego nie rozumie.

Zima na Szczelińcu Wielkim, 2019 rokZima na Szczelińcu Wielkim, 2019 rok

Czy łatwo pozyskać pracowników? Kilka lat temu media rozpisywały się o „magii Szczelińca Wielkiego”: w odpowiedzi na ogłoszenia dostawaliście po tysiąc ogłoszeń. Ludzie marzyli, by rzucić wszystko i jechać w Góry Stołowe.

Magia działa, ale jest domeną bajek, a praca w schronisku niektórym jawi się jako bajka. Tak jednak nie jest, bo jak powiedziałem, w sezonie, kiedy mamy zwiększone zapotrzebowanie na pracowników, zajęć jest tak wiele, że niekiedy już nie ma siły na korzystanie z uroku Gór Stołowych po zakończonej zmianie. No i trzeba lubić mieszkanie w pokoju dzielonym z innymi osobami, nie można się zaszyć.

W każdym obiekcie mamy tzw. załogę szkieletową, która pracuje cały rok – to 13 osób i sezonową, którą zatrudniamy od maja do października. W sezonie cała nasza załoga w trzech obiektach wynosi około 30 osób. Zauważyłem zasadę, że jeśli ktoś się tu „nie zaczepi”, czyli nie znajdzie drugiej połówki albo mieszkania w okolicy, to rezygnuje po dwóch lub trzech latach, no przecież ile można mieszkać w schronisku? Bo jeszcze o tym nie powiedziałem, ale pracownicy sezonowi z reguły rekrutują się z innych regionów Polski.

Łatwiej zatrudnić w schronisku w powiecie kłodzkim pracowników spod Elbląga? Dlaczego?

Bo u nas w sezonie nie ma bezrobocia, wszyscy pracują w turystyce. Trudno o pracę poza sezonem, ale latem każdy jest poumawiany w hotelach, pensjonatach czy restauracjach, do których ma łatwiejszy dojazd, bo (są w mieście, gdzie mieszka.

Ile można zarobić w schronisku?

Podstawą jest minimalne wynagrodzenie, ale zatrudnieni nie płacą za nocleg, wyżywienie i rachunki typu gaz czy woda, bo mieszkają w schroniskach. Można powiedzieć, że jeśli ktoś nie pali, to jest w stanie odłożyć cała kwotę. Są też nadgodziny, dodatkowe zadania, wiec można zarobić więcej.

Zatrudniam na umowę o pracę, co nie jest standardem w gastronomii. Wszyscy mają 2 dni wolne w tygodniu, na każde 7 osób przypada 1 zmiennik, są urlopy.

Turystyka nieustannie się zmienia. Hotele wchodzą do sieci, rozbudowują infrastrukturę – to już nie są tylko miejsca do spania, ale zapewniające rozrywkę na cały pobyt. Jednocześnie nieustannie optymalizują koszty. A schroniska? Czy i one będą zmieniały sposób działania choćby po to, by obniżyć koszty działania?

Rosnące koszty najbardziej widać po sezonie. Gdybyśmy mogli działać od maja do października i po tym czasie zamknąć się na głucho, to by była inna dyskusja. To jednak nie wchodzi w grę. Myślę, że szukając oszczędności, dzierżawcy będą musieli, chcąc nie chcąc, dehumanizować usługi, czyli zastępować ludzi urządzeniami.

W naszych schroniskach pokoje rezerwuje się przez internet. To konieczne, bo gdy podawaliśmy numery na stronie internetowej, ludzie dzwonili non stop. Nie tylko, by złożyć rezerwację, ale zapytać o pogodę, czy na szlak można wejść z psem, jak zaplanować wycieczkę. Odbieranie telefonów to właściwie samodzielny etat, a my nie jesteśmy informacją turystyczną. A niestety pieniądze na ten etat nie biorą się zniknąd.

Bo schronisko to tradycja koleżeństwa w górach i etos.

Tak, ale nie mamy żadnego wsparcia, by te usługi informacyjne świadczyć. Pomagamy na ile możemy, ale rosnące koszty prace powodują, że trudno jest to wszystko spiąć. Tak więc automatyczne internetowe rejestracje stają się coraz powszechniejsze. Schroniska odchodzą też od samodzielnych recepcji. W czeskim schronisku Lucni bouda, które jest największym schroniskiem górskim w Karkonoszach, w recepcji jest ekranik, za pomocą którego goście pobierają karty do pokoju.

To się dzieje i będzie się działo, bo pracownik czekający na tego jednego gościa, który w środku tygodnia jesienią lub zimą zamówił pokój, to ogromny wydatek. Dziś pensja netto wynosi 23,5 zł za godzinę, a łóżko w schronisku można wynająć za ok. 70 zł. 10 lat temu za godzinę pracy płaciliśmy około 7 zł, a miejsce w pokoju kosztowało 50 zł. Jeśli więc dekadę temu pojawił się jeden gość, to zapewniał dniówkę pracownika, a dzisiaj zaledwie 3 godziny.

Musimy na siebie zarobić, więc nie możemy w schronisku dopuszcza do sytuacji, w której pracownik czeka na jednego turystę, bo za to czekanie trzeba zapłacić. A przecież są jeszcze pracownicy techniczni, którzy dbają o konserwację, załoga w kuchni…

Paradoksalnie bardziej by się opłacało, żeby poza sezonem, gdy jest zła pogoda, na zmianie był jeden pracownik, a w razie jego nieobecności na drzwiach była kartka skierowana do „zbłąkanego turysty”, żeby wszedł, samodzielnie się obsłużył, a pieniądze za nocleg wyszedł na konto. Nawet gdyby ten klient nie zapłacił, to i tak dla nas będzie mniejszy koszt niż opłacanie pracowników.

Nie chcę, żeby czytelnicy odnieśli wrażenie, że narzekam. To specyfika tego biznesu, a my, którzy nim zarządzamy, musimy szukać sposobów, by był opłacalny. Nie możemy rozbudować obiektów, aby osiągnąć efekt skali bo po pierwsze to nie nasze obiekty, a po drugie często są zabytkami na terenach Parków Narodowych co wyklucza rozbudowy. Podnoszenie standardu o łazienki w pokojach, o ile jest technicznie w ogóle możliwe – zabiera miejsce, więc schronisko na 50 osób zrobiłoby się nagle 20 miejscowym. Wzrost ceny za osobę nie pokryje zmniejszonej liczby miejsc.

Nie ma też co mówić o atrakcjach dodatkowych – brak miejsca wyklucza rozbudowaną strefę SPA. Zresztą – gdzie SPA w schroniskach? Część turystów nie rozumie tego, oczekując że skoro jest niski standard to cena też powinna szorować po dnie. A prawda jest taka, że obsługa pensjonatu 3* i schroniska kosztuje bardzo podobnie. Z rozrzewnieniem wspominam czasy, gdy schroniska były pełne turystów kwalifikowanych. Ale te czasy nie wrócą. Rozumiem to.

facebook

Automaty wydające karty do drzwi wystarczą, by schroniska utrzymywały rentowność? Wiele z nich to stare obiekty, które wymagają ogromnych nakładów.

Jest jeszcze kwestia zmiany energetycznej. Schroniska powinny przejść na prąd elektryczny, ale to nie takie proste. Zapytałem zarząd Parku Narodowego Gór Stołowych, czy mogę wyposażyć Schronisko Na Szczelińcu Wielkim w panele fotowoltaiczne, ale nie dostałem zgody na ich umieszczenie. Park rządzi się swoimi prawami i ja to rozumiem, niemniej tam, gdzie powinno być najczyściej, trudno przeprowadzić transformację.

Wyzwaniem jest też podgrzewanie pompami ciepła. Temperatura zimą nierzadko spada poniżej 30 stopni, a pompy ciepła działają do – 25 stopni, więc to też nie jest idealne rozwiązanie.

Nie jest lekko. Ale nie poddamy się łatwo.

Maciej Sokołowski, dzierżawca obiektów górskich PTTK „Pasterka” i „na Szczelińcu” Wielkim w Górach Stołowych (Sudety). Właściciel Biura Turystyki Aktywnej KOMPAS w Gdańsku. Od wielu lat organizuje także Festiwal Górski w Lądku Zdroju.

Czytaj też:
Smutna wiadomość dla fanów górskich schronisk. Znany obiekt w Tatrach zamknięty po 75 latach

Źródło: Wprost