Aż trudno uwierzyć, że Polska Miedź, która przygotowuje się właśnie do największej polskiej inwestycji zagranicznej, czy PGE, które ma postawić pierwszą polską elektrownię atomową, nagle zapałały chęcią wydania gigantycznych pieniędzy na wiercenia w łupkach w poszukiwaniu gazu pisze Bartłomiej Mayer, dziennikarz „Bloomberg Businessweek Polska”. O co zatem chodzi?
Premier Donald Tusk zapowiedział w zeszłym roku, że pierwsze poważne zyski z wydobycia gazu z łupków w Polsce pojawią się już w 2014 roku. Choćby więc się paliło i waliło, tak musi się stać. A zatem ? wszystkie ręce na pokład! Każdy, kto kiedykolwiek miał cokolwiek wspólnego z jakimkolwiek gazem, a nawet ci, którzy nic wspólnego nigdy nie mieli, będą teraz spontanicznie angażować się w gazowe projekty. Najlepszym tego przykładem jest podpisane kilka dni temu porozumienie PGNiG i kilku innych koncernów ? KGHM, Polskiej Grupy Energetycznej i Tauronu ? o współpracy przy poszukiwaniach gazu z łupków.
Aż trudno uwierzyć, że Polska Miedź, która przygotowuje się właśnie do największej polskiej inwestycji zagranicznej (kupno spółki z Kanady), czy PGE, które ma za kilka lat postawić pierwszą polską elektrownię atomową, nagle zapałały chęcią wydania gigantycznych pieniędzy na wiercenia w łupkach w poszukiwaniu gazu. Szczególnie że dotychczasowe doświadczenia tych podmiotów w tego typu projektach są więcej niż skromne. Nie zdziwiło mnie jednak wcale zawarcie łupkowego porozumienia. Jest bowiem coś, co łączy sygnatariuszy tej umowy. I nie chodzi, jako się rzekło, o skrywane wcześniej zainteresowanie gazem. Wszystkie firmy, których przedstawiciele podpisali się pod porozumieniem, są pod kontrolą Skarbu Państwa.
Czytając o tej umowie, miałem nieodparte wrażenie déjà vu. Porozumienie łupkowe przypomniało mi bowiem bardzo podobną, choć znacznie starszą, bo zawartą siedem lat temu, umowę. Jej sygnatariuszami również były kontrolowane przez Skarb Państwa firmy: nieistniejąca już dziś Nafta Polska oraz Orlen, Grupa Lotos i ? tak samo jak teraz ? PGNiG. Samo porozumienie zaś dotyczyło... wspólnego poszukiwania złóż paliw. Kilka lat później zawarto kolejną, prawie identyczną umowę (tym razem już bez udziału Nafty Polskiej). Jakie były ich efekty? Żadne! Co więcej, w pewnym momencie dwie firmy, które podpisały oba pakty, niemal stanęły w szranki o przyznanie koncesji poszukiwawczych na łotewskim szelfie Morza Bałtyckiego.
Młody minister skarbu Mikołaj Budzanowski może oczywiście nie pamiętać zawartych przed laty umów. Gdy je podpisywano, oblewał pewnie świeżo obroniony doktorat na temat nisz kultowych na górnym tarasie świątyni Hatszepsut w Deir el-Bahari, a potem zaprzątał sobie głowę sprawami międzynarodowymi, doradzając polskiej delegacji do Parlamentu Europejskiego. Nie przypuszczał też prawdopodobnie, że kiedykolwiek będzie kierować Skarbem Państwa. Myślę więc, że jego wiara w sukces zainicjowanego właśnie łupkowego sojuszu może być prawdziwa i szczera. Ja jednak, nauczony doświadczeniem sprzed lat, takiej wiary już nie mam.
Aż trudno uwierzyć, że Polska Miedź, która przygotowuje się właśnie do największej polskiej inwestycji zagranicznej (kupno spółki z Kanady), czy PGE, które ma za kilka lat postawić pierwszą polską elektrownię atomową, nagle zapałały chęcią wydania gigantycznych pieniędzy na wiercenia w łupkach w poszukiwaniu gazu. Szczególnie że dotychczasowe doświadczenia tych podmiotów w tego typu projektach są więcej niż skromne. Nie zdziwiło mnie jednak wcale zawarcie łupkowego porozumienia. Jest bowiem coś, co łączy sygnatariuszy tej umowy. I nie chodzi, jako się rzekło, o skrywane wcześniej zainteresowanie gazem. Wszystkie firmy, których przedstawiciele podpisali się pod porozumieniem, są pod kontrolą Skarbu Państwa.
Czytając o tej umowie, miałem nieodparte wrażenie déjà vu. Porozumienie łupkowe przypomniało mi bowiem bardzo podobną, choć znacznie starszą, bo zawartą siedem lat temu, umowę. Jej sygnatariuszami również były kontrolowane przez Skarb Państwa firmy: nieistniejąca już dziś Nafta Polska oraz Orlen, Grupa Lotos i ? tak samo jak teraz ? PGNiG. Samo porozumienie zaś dotyczyło... wspólnego poszukiwania złóż paliw. Kilka lat później zawarto kolejną, prawie identyczną umowę (tym razem już bez udziału Nafty Polskiej). Jakie były ich efekty? Żadne! Co więcej, w pewnym momencie dwie firmy, które podpisały oba pakty, niemal stanęły w szranki o przyznanie koncesji poszukiwawczych na łotewskim szelfie Morza Bałtyckiego.
Młody minister skarbu Mikołaj Budzanowski może oczywiście nie pamiętać zawartych przed laty umów. Gdy je podpisywano, oblewał pewnie świeżo obroniony doktorat na temat nisz kultowych na górnym tarasie świątyni Hatszepsut w Deir el-Bahari, a potem zaprzątał sobie głowę sprawami międzynarodowymi, doradzając polskiej delegacji do Parlamentu Europejskiego. Nie przypuszczał też prawdopodobnie, że kiedykolwiek będzie kierować Skarbem Państwa. Myślę więc, że jego wiara w sukces zainicjowanego właśnie łupkowego sojuszu może być prawdziwa i szczera. Ja jednak, nauczony doświadczeniem sprzed lat, takiej wiary już nie mam.